SŁOWENIA 27.04-07.05.2006r.

Wyjazd do Słowenii rozpoczynamy ze Świebodzina ok 21 w czwartek, jedziemy po Sister do Międzyrzecza i już prosto do Słowenii. Granicę POL-CZ mijamy ok 23.30 w Lubawce, dojeżdżamy do Hradec Kralove z zamiarem kupienia na CPNie viniety na drogi w Czechach, nie chcą przyjąć euro więc podejmujemy decyzję – nie to nie nie kupujemy. Zresztą decyzja okazała się trafną gdyż drogi jakimi jechaliśmy nie warte były funta kłaków. Dojazd przez Jihlave do Znojma zajęła nam prawie całą noc! Deszcz ogromna mgła i doskonałe oznaczenia dróg sprawiły że granicę z Austrią mijamy o świcie. Nabywamy winietę i jazda do przodu. Niestety ja jako kierowca nie dałem rady daleko ujechać i na CPNie w Wiedniu robimy godzinny postój. Krótka drzemka pomogła wiele- wstałem odrodzony i dalej w kierunku upragnionej Słowenii. Kilka remontów dróg w Austrii ponownie nam spowolnił dojazd, ale nic to ciągniemy się dalej.
Przed samym Klagenfurtem zjeżdżamy z autostrady i decydujemy aby zobaczyć kilka austriackich wiosek. Zamiast pojechać na Ebentahl pojechaliśmy na Eberndorf. Małe przejęzyczenie kosztowało nas kilka km i popapranych austriackich oznaczeń na zwykłych drogach. Po kilku błędnych skrętach wjeżdżamy na właściwą drogę, mijając wioski Gallizien i Ferlach kierujemy się na przejście graniczne Ljubej ( Loibpass), Sam podjazd do granicy był dla samochodu i kierowcy ( czyli dla mnie) masakryczny. Widoki wprawdzie były extra ale uważać musiałem i to na każdym kroku. Po przekroczeniu granicy zatrzymujemy się na pierwszym parkingu jaki znajdziemy w Słowenii. Okazało się, że zaparkowaliśmy przy byłym obozie koncentracyjnym gdzie przy budowie tunelu Ljubej ginęli ludzie z całej europy w tym także z Polski. Miejsce urokliwe ze względu na góry, ale przytłaczające przez obóz zagłady i krematorium.


Po krótkim postoju ruszamy dalej, do Bledu już kilkanaście km. Przed samym Bledem czeka już na Nas Gelwe Ela i Andrzej. Razem jedziemy na Camping Bled tam się rejestrujemy i idziemy zwiedzać miasto, wymieniać kasę i smakować lokalne piwo ( faktycznie nie umieją robić piwa).
Cały czas pada deszcz troszkę nam psując humory. Ale sam fakt, że dojechaliśmy do Bledu widok na zamek i blejski otok sprawiały, że deszcz był mniej uciążliwy.

Rano ok 8 spotykamy Pana Marka z żoną Beatą z Krakowa, z którymi umówiliśmy się przez internet. Nasz dosyć wolny rozruch sprawił, że doczekaliśmy się Chrisa tuż przy bramie Campu. Razem udajemy się na zamek w Bledzie. Mimo brzydkiej pogody widoki z zamku były niesamowite – nawet cena wjazdu 5 euro nie przeszkadzała. Polecam każdemu zobaczenie zamku i muzeum w nim urządzonego. Kolejnym punktem dnia był wodospad Savica położony tuż za jeziorem Bohinj, mimo deszczy wybieramy się w godzinną drogę do wodospadu. (wstęp 480 sit – 2 euro) Sam w sobie wodospad nie był tak wielką atrakcją , samo podejście pod niego było już ciekawsze. Zmoknięci chyba do ostatniej nitki wracamy do aut i jedziemy na Soriska Planinę gdzie jest parking i dobre miejsce aby zaatakować Lajnar Slatnik i Mozic. Na miejscu jesteśmy ok 16 zmoknięci ale chętni do wspinaczki ruszamy na szczyt. W drogę rusza cały skład z mojego auta (Nika, Sister, Marek, i ja) oraz skład z Krakowa (Pan Marek i Pani Beata) Gelwe z Chrisem jadą szukać noclegu na miejscu pozostaje tylko Krzychu i Ada. My uderzamy na górę reszta na Nas czeka. Niestety deszcz jeszcze mocniej zaczął padać doszły chmury i mgła- widoczność była marna. Efektem tego było wejście nie na Lajnar ale na Dravh (1547mnpm) pewni na 100% że jesteśmy na Lajnarze szukamy bunkrów Włoskich, niestety okazuje się że to nie ten szczyt.

Podejmujemy decyzję uderzenia jednak jeszcze dziś na Lajnar. Niestety pogoda daje się nam we znaki i z Lejnarskiego Siodła schodzimy na parking. Zadowoleni ze zdobycia fajnej góry ( niezła ekspozycja na zachodnią str.) Droga mija nam szybciej niż planowaliśmy a śnieg nie był tak uciążliwy jak przypuszczaliśmy. Choć dziewczyny zaliczyły wpadki po pas...

Z parkingu ruszyliomy dalej. Przejechaliśmy kilka wiosek zaczęło się robić późno i nie przyjemnie zaprzeliśmy szukać jakiegoś fajnego parkingu aby przenocować. Dojechaliśmy do miejscowości Zali Log zatrzymujemy auto pod jakimś domem, a Pan Marek jako że miał terenowe auto pojechał szukać dobrego miejsca na nocleg. Nie minęło 10 min jak z domku w ulewny deszcz wyszła jakaś Słowenka i spytała co się stało, czy się zgubiliśmy itp. Na hasło, że szukamy jakiegoś parkingu gdzie można przenocować, wskazał nam miejsce 7km dalej. Podziękowaliśmy za info i czekaliśmy na Pana Marka. Jeszcze nie zdążył dojechać a znowu nachodzą nas Słoweńcy z pytaniem gdzie nocujemy ( nie wiedzieliśmy o co chodzi – w sumie co to ich obchodzi, ale zachowujemy miły tok rozmowy i grzecznie odpowiadamy) po krótkiej wymianie zdań Słoweńcy zapraszają Nas na nocleg do nich do domu, gdzieś w górach. Dojeżdża Pan Marek i podejmujemy decyzję, że jedziemy, tym bardziej, że nie chcą kasy od Nas. Nieco zszokowani obrotem sprawy, jedziemy za białym VW Golfem ostro w góry droga coraz gorsza wysokość coraz większa, a końca nie widać. Dojeżdżamy do jakiejś wioski Słoweńcy każą nam się zatrzymać przy wąskiej drodze, dochodzi kilka osób przedstawiają sie i pokazują domek do którego Nas zapraszają. Z wierzchu wygląda na mocno zaniedbany domek wchodzimy wiedząc że już tu zostaniemy. Zgodziliśmy się na dole na ich gościnę i nie wypadało odmówić a tym bardziej teraz się wycofać. Chata okazuje się cudownym miejscem dla Nas, mocno przemoczeni, zziębnięci wchodzimy do pokoju gdzie stoi piec, ogromny ciepły piec ( ok 10m2) Gospodarze przedstawiają się i pokazują nam pokoje gdzie śpimy. Spadło nam to z nieba.

Noc spędzona u Simona była extra. Rozmawialiśmy do późnych godzin nocnych ja po polsku on po słoweńsku. Rozumieliśmy się nawet dobrze. Wysuszyliśmy wszystkie ubrania, buty wykapani, najedzeni i weseli poszliśmy spać. Rano pobudka o 7.00 śniadanko i jazda dalej. Simon nie chciał przyjąć kasy od Nas za nocleg. Pan Marek miał akurat polskie piwo które Simon dostał na wieczorną imprezę. Dostaliśmy zaproszenie od Simona, że jak coś to po imprezie przez cały tydzień chata stoi pusta i możemy u niego nocować! Dzięki ale nie chcieliśmy nadużywać gościny i tak nam spadli z nieba chyba razem z deszczem:)
Po rozstaniu się z Panem Markiem i Panią Beta ruszamy dalej (umówieni na wieczór na 20 w Ziri) jedziemy na Soriską Planine uderzyć jeszcze raz na Lejnar, niestety czym wyżej podjeżdżamy tym więcej śniegu. Droga coraz bardziej zasypana białym puchem, śmiejemy się że zrobimy na szczycie bałwana, ale nie dojeżdżamy pod największe wzniesienia auto zaczyna się ślizgać i nie daje rade podjechać. Szybka ewakuacja z auta i na hamulcu ręcznym ( 3 pary ludzkich łapek) wycofujemy się i zawracamy. Miny nam zrzędły ale w duchy zadowoleni że nic się nie stało jedziemy do Skofia Loka – miasteczka które rzekomo trzeba odwiedzić tak piszą przewodniki. Po drodze zatrzymujemy się w Bukovnicy gdzie miejscowa szkoła uzyskała imię Tadeusza TOMO Sadowskiego- polskiego partyzanta który walczył z Niemcami za wolność obu narodów. TOMO zginął w wieku 23 lat niedaleko Bukovnicy przeprowadzając atak na most i bunkier.(najsłynniejszą akcją jaką dowodził TOMO było wysadzenie w powietrze olbrzymich niemieckich magazynów paliwa w jaskini Postojna.
W Skofia Loka parkujemy pod Mercatorem i idziemy zwiedzać miasto – powiem tak lipa straszna- miasto brudne, pełno śmieci i śladów imprezy. Wprawdzie uliczki ładne ale zaniedbane, ściany odrapane i ogólnie wrażenia nie robiły, sam zamek też jakiś taki zwykły, widoków z niego prawie wcale. Jedyne co było warte zobaczenia to w ogrodach zamkowych stała stara chata słoweńska (mini skansen z jedną chatą). Schodzimy do auta i jedziemy na bunkry, bo taki był plan 3 dzień w Słowenii a my ani jednego bunkra nie widzieliśmy....

W miejscowości Gorenja Vas skręcamy do Hlavce Nivlje gdzie są podziemne korytarze i wiele obiektów. Od razu po skręcie z głównej drogi widzimy pierwsze pojedyncze obiekty, Zwiedzamy praktycznie każdy. Zatrzymujemy sie przy najciekawszym na dłużej. Jakie było nasze zdziwienie jak w bunkrze zobaczyliśmy skrzynkę z księgą gości i stemplem do przybicia na mapie kolejnej kontrolnej pieczątki. Jedziemy dalej.

W miejscowości Hlavče Njive zwiedzamy kilka obiektów i wchodzimy do sytemu podziemnego. Całkiem fajny ale mały... Tu Nas dogania ekipa, My zjeżdżamy pod nieczynny pensjonat na obiadek a oni zwiedzają. Dojeżdżają do Nas i wspólnie jedziemy dalej do Ziri i na Zirovski Vrh. Po solidnym podjeździe już bez asfaltu w błocie i po nie najlepszych drogach dojeżdżamy nie na Zirovski Vrh ale na Goli Vrh, Chris i Krzychu idą szukać bunkra przy czym pomaga im Słowenka staruszka zaprowadzając ich do obiektów. wiedzieliśmy wcześniej, że wejścia na Goli Vrh są zamknięte udajemy się w poszukiwaniu Grupy Warownej Zirovski Vrh. Po drodze robiąc foto postoje na bunkry ( deszcz i mgła nie pozwala na za wiele) dojeżdżamy na miejsce gdzie powinny być bunkry i szukamy wejścia do sytemu. Po ok 20 min szperania po krzakach znajduję wejście do sytemu. Podjeżdżamy autami i rozbijamy się w systemie.całe szczęście mamy namioty bo system wilgotny i nie najcieplejszy. Wysyłamy jeszcze informacje do Pana Marka gdzie nocujemy i jak do Nas dojechać. Trudna sprawa to wytłumaczyć. I Pan Marek Nas nie znalazł.

Ognisko krótkie pogawędki i kładziemy się spać informując wszystkich ze max 9 wyjazd w trasę. Jasne! tak fajnie się spało ze sam obudziłem się po 10. Wychodzimy na zewnątrz a tam słońce! Zły sam na siebie że tyle spałem zwijam obóz- Nika robi śniadanie Marek pakuje auto a ja lece robić fotki podziemne. Nie czekamy na ociągającą się naszą ekipę i jedziemy na Goli Vrh porobić fotki. Po drodze zatrzymujemy się praktycznie przy każdym bunkrze. Już nie w deszczu i mglę- świeci słońce a widoki są przednie!. Znajdujemy bunkry na Golim i szukamy wspólnie wejścia do systemu, okazuje się że jest zawalone. Razem jedziemy do Idrijji miasteczka niegdyś Włoskiego co zresztą widać. Zwiedzamy zameczek – ładne ornamenty na ścianach. I udajemy się pieszo na Włoskie bunkry tuż za Idriją (mogliśmy podjechać autem jak Gelwe sugerował, ale cóż padła decyzja że idziemy pieszo) Chwilkę nam zajmuje dojście do obiektów, znajdujemy jeden bunkier na prywatnej posesji oglądamy go przez płot, po drugiej str już jest otwarty dla Nas pierwszy włoski bunkier. Jakże innych od tych spotykanych na naszych ziemiach obiektów. Przypominający we wnętrz bardziej rosyjską twierdzę niż bunkry z okresu II wojny światowej. Dowiadujemy sie ze za 600m jest jakieś Divhne Jezero. Idziemy sprawdzić co to. Okazuje się mały, ale jakże urokliwym jeziorkiem wypływającym spod góry. Turkusowa woda i okoliczne wysokie góry sprawiły, że warto było ścierać nogi. Wracamy do auta oglądając po drodze kolejny włoski obiekt. Jedziemy do Rakov Skocjan zobaczyć tamtejsze atrakcje, po dojechaniu na miejsce okazuje się że już nieco za ciemno na zwiedzanie. Ruszamy dalej szukając noclegu. Znajdujemy fajny parking w okolicy Postojny. Gelwe znajduje kilka set metrów dalej doskonała polanę na nocleg. Rozbijamy namioty palimy ognisko, noc była długa i jak to mówi Chris, „samo zło” Rano budzi Nas deszcz z czego raczej się nie cieszymy. Jedziemy z powrotem do Rakov Skocjan oglądać zapadliska po jaskini jakie wykonała tam płynąca rzeka. Wszystkim polecam to miejsce. A w szczególności mały most i niesamowite przejścia fragmentami zachowanej jaskini. Cudne miejsce.

Jedziemy dalej do Cerknicy i nad jezioro Cerknickie o którym tak się rozpisują przewodniki. Po drodze zahaczamy o pizzerie. Jezioro nie powali3o Nas niczym szczególnym, ciekawiej bylo po drodze.Dojeżdżamy do Predjamy spokojnie wygrzewamy się w słońcu czekając na naszych. Jakie było nasze zdziwienie jak z ogromną awanturą wyskoczył kolega Gelwe robiąc przy okazji niezłej wiochy przy kasach na Predjamksim Grodzie. Sprawa szybko została wyjaśniona, co nie zmieniło faktu że zostawiono nas już po raz drugi. Atmosfera w ekipę się nieco popsuła. Napięcie rosło. Po zwiedzeniu dosyć ciekawego zamku i jaskini jedziemy do Ilirskiej Bistricy gdzie są extra włoskie bunkry. mając słabą mapę robioną przez kolegów Czechów udaje nam się znaleźć bunkier 9, fajny widok na str Chorwcką i w ogóle miodzio. Szukamy kolejnych obiektów bez powodzenia (po powrocie do domu okazało się ze najciekawsza była 1 nie 9 ). Planujemy nocleg gdzieś w okolicy, ale wystraszyła Nas tabliczka „rezerwat niedźwiedzia” nie dość że misie tam buszowały to zaczęło się robić zimno. Zadecydowaliśmy jedziemy na zamek Socerb, z biegiem czasu dochodzimy do wniosku że jak tam dojedziemy (ok 50km) to będzie już ciemna noc i za chiny nie znajdziemy noclegu i zamku. Jedziemy nad Adriatyk do Kopru. Po drodze gubiąc sie i wjeżdzajac prawie pod granice z Włochami. Do kopru dojeżdżamy już w nocy, fajne miasto ale za duże na nocleg, w sumie znaleźliśmy parking aby przekimać w autach ale za blisko drogi był. Jedziemy dalej, Ekipa szuka campingu co nam nie do końca pasuje gdyż już późno w nocy a o 12 kończy się doba campingowa. Gelwe znajduje super parking zajeżdżamy i nocujemy w aucie padnięci na „ryj” i to ostro - zasypiamy od razu. Chris rozbija namiot i idą nad morze. Rano pobudka gorąco w autach a Chrisa nie ma- pojechali na camp, spotykamy się z nimi rano i razem dotłaczamy do campu Belveder. Fajne miejsce ale w porównaniu do Bledu to brudno troszkę. Najważniejsze ze była ciepła woda i można było rozbić spokojnie namioty. Ekipa zmienia troszkę plany i nie chcą zwiedzać okolic Izoli ale jadą do Chorwacji do Puli zobaczyć koloseum. Na campie spotykamy dwoje młodych polaków z Krakowa – Marcina i Iwonę. Po dłuższej rozmowie okazuje się, że znają także Piotra z Lublany który wiele mi pomógł przy organizacji tej wyprawy. Zostawiają u Nas plecaki i idą wybrzeżem do Piranu. My zaś do Izoli zwiedzić miasto, wysłać kartki do znajomych.
Po powrocie na camp nie ma jeszcze naszych znajomych i pojechaliśmy do Piranu i miejscowości Strunjan. Zwiedzamy wszystko co się da – uwaga za wjazd do Piranu się płaci! Hehe płatne miasto- 1 godzina gratis. Zasuwamy na centralny targ oraz na miejskie mury wznoszące się nad miastem. Widoki ponownie przednie. Wracamy na camp gdzie czekają na Nas nowo poznani znajomi z Krakowa (Iwona i Marcin). Czekamy chwilę na naszych podróżników, nie doczekując się ich ubieramy się cieplej i idziemy z krakowskimi podróżnikami do Izoli na plażę. Kilka godzin spędzamy na interesujących rozmowach o górach. Jak wróciliśmy nasi już byli i opowiadali wyjazd do Puli. Troszkę posiedzieliśmy z Iwoną i Marcinem i poszliśmy spać, aby rano jak najszybciej ruszyć się w teren.

Rano padła decyzja ze jedziemy dalej a pozostałe auta chciały zwiedzić jeszcze Piran. Pojechaliśmy sami do Hrastovlje do kościółka z pięknymi freskami, potem miejscowość Osp i piękna zapadlina, Socerb odpuszczamy gdyż miało to być miejsce noclegu
. Zatrzymujemy się jeszcze przy Crni Kal robiąc foty mostu na autostradzie i świetne widoki na Triest. Dalej wracamy w góry do Cerkna i na Partyzancki Szpital Franji - niesamowite miejsce ukryte wysoko w górach. Szpital działał od 1943 do 1945r i nie został wykryty przez Niemców. Wyleczyło sie tam 522 partyzantów a zmarło ok 60. W szpitalu znajdował się rentgen, sala operacyjna i wszystko co było potrzebne do ratowania zdrowia i życia partyzantów, nie tylko Jugosłowiańskich. Ze szpitala ruszyliśmy w stronę Blegosa, niesamowita góra z konkretnym podjazdem, brak asfaltu i dziurawe wąskie ścieżki dały popalić. Paliwka poszło tam ostro. OD osady Carny Kal podjeżdżamy drogą w kierunku schroniska na Blegosu, niestety po ok kilometrze musimy zawrócić gdyż drogę przecina osuwisko śnieżne.

Trzeba zawrócić ale jak wąska ścieżka a po bokach urwisko. Wycofujemy- było ostro. Ale jak widać wrobiliśmy. Atrakcji jeszcze nie koniec. Przyzwyczajeni palącym słońcem nad morzem, wychodzimy z auta! A tu zimno- trzeba było kurtki zimowe ubierać. Są trzy drogi na szczyt Nika wybrała średniej trudności. Po ok godzinie byliśmy na szczycie, widoki, bunkry bajecznie. NA dodatek doskonale było widać następny cel naszej wyprawy a mianowicie Lajnar. Wyglądał groźnie od tej strony. Wpisaliśmy się do księgi gości na szczycie zrobiliśmy kilka zdjęć i pora schodzić na dół. Schodziliśmy drogą południową w połowie góry miałem przeczucie, że mamy towarzystwo, że coś Nas obserwuje itp. Po kilku set metrach poczułem dziwnie znajomy zapach- był to zapach misia. Następnie kilka złamanych świerków świeża kupa, i na jednym ze złamanych drzew zobaczyliśmy sierść „potwora” jeszcze przez chwile zmieniliśmy szlak aby zobaczyć kilka bunkrów u góry. Niestety zapach misia się nasilał zawróciliśmy. Gdy spokojnie (powiedzmy) schodziliśmy drogą do auta usłyszeliśmy jak ok 100m nad nami łamią sie suche gałęzie i drzewa, raz po raz zsuwały się drobne kamyczki. Troszkę sie zaniepokoiliśmy, każdy wziął kamienie w ręce i ruszyliśmy spokojnym tempem na dół. Nie minęło 10min a tu przeraźliwy huk, hałas i rumor- coś z góry szybko biegnie, leci do Nas. Część ekipy prawie uciekło! Aparat w łapie i czekam! Misio zwalił z góry potężny głaz. Ale przyznam że była to dla mnie próba nerwów i odwagi.A co najważniejsze udało mi się zatrzymać resztę załogi aby nie uciekli. Ciepło było nie ukrywam. Ale pisząc dziś tą relację miło wspominam. Doszliśmy do auta i pojechaliśmy krótszą drogą do cywilizacji przejeżdżając przy okazji przez znaną nam już osadę Potok gdzie nocowaliśmy u Simona. Na nocleg wybraliśmy miejscowość Zeleźniki rozbiliśmy namiot przy fabryce, odwiedził Nas jakiś dziadek wypytując bardzo życzliwie skąd jesteśmy co zwiedzamy. Podziękował nam że odwiedziliśmy jego miejscowość i pojechał do domku. Za to rano mieliśmy pobudkę ok 5.40 jak ludzie do pracy przyjeżdżali. W sumie mało ich interesował ten namiot ale woleliśmy nie ryzykować. Często zdarzało się że jak jechaliśmy przez bardzo małe wioski starsi ludzie do Nas machali. pobudka przed 6 dał nam duży bagaż czasowy który chleliśmy doskonale wykorzystać. Pojechaliśmy na Soriską Planinę, trzecie podejście. Zajeżdżamy na parking i tuz przed samym wyłączeniem silnika temperatura skoczyła i cosik zaczęło dymić z silnika! Wesoło mówię kurde uszczelka pod głowicą poszła i po zawodach. Całe szczęście pękła tylko gumowa rurka od chłodnicy. Troszkę nerwów z rana. Eh nic to wchodzimy na Lajnara po zamarzniętym śniegu, musiał być solidny przymrozek bo kałuże były zamarznięte.
Po ok godzinie zdobyliśmy szczyt. Wiało jak diabli, a przy okazji jakiś przyrodnik z radości nie skakał gdyż zrobił sobie namiocik przykryty krzakami i podglądał ptaki, a my troszkę napsuliśmy mu planów. Zwiedziliśmy extra koszary wojskowe i podziemny system korytarzy z magazynami. Kilka zdjęć, pamiątkowe wpisy do księgi i powrót. Nika po drodze zjechała troszkę na śniegu ale całe szczęście nic się nie stało. PO zejściu naprawiono auta i jazda dalej. Niestety z uwagi na totalną prowizorkę baliśmy sie podjeżdżać pod wielkie góry i zmieniliśmy trasę dalszej wyprawy. Zajechaliśmy nad jezioro Bohinj gdzie wcześniej była mgła i nic nie było widać. Robimy fotki i idziemy do wioski Stara Fuzina.

Dalej wracamy do miasta od którego zaczęło sie to wszystko w Słowenii tj. Bledu. Doskonała pogoda świetne fotki, wysyłki kartek pocztowych uzupełnienie zakupów i do domu. Wybieramy drogę przez Mojstrane i Planicę dalej Włochy Austria – Salzburg, Linz i do Czech. Czeskie drogi to tragedia bynajmniej nocą. Ok 2 w nocy jesteśmy już na parkingu w Dobrosovie koło Nachoda rozbijamy namiot i momentalnie zasypiamy. Bynajmniej ja po 21h na nogach z tego większość za kółkiem. Rano zwiedzamy bunkry w okolicy odwiedzamy znajomych na Brzezince Jeszcze tylko pokazaliśmy młodym Nachod i z powrotem na nasz parking. Wieczorem ognisko w bunkrze przy kiełbasce i piwku. Rano wyjazd w kierunku Polski, jeszcze bunkry w Trutnovie i droga do domu. W Świebodzinie jesteśmy ok 17. Zdjęć już nie zdążyliśmy zobaczyć pozasypialiśmy jak dzieci. Wyprawa była świetna. Wielkie dzięki dla Piotra Skrzypca z Lublany za cierpliwość i wiele porad dotyczących Słowenii. Dziękuję także za wspólną podróż dla Pana Marka i Beaty z Krakowa, że Nas wspierali w trudnych chwilach oraz za informacje co warto jeszcze zobaczyć. Osobne podziękowania należą się dla Simona jego rodziców i ciotki dzięki której mogliśmy przenocować i wysuszyć przemoczone „bety” w osadzie Potok.podziękowania także dla Chrisa, Ady, Krzycha, Gelwego, Eli i Andrzeja za wspólny wyjazd. Było warto.

Słowenia spodobała sie nam bardzo na pewno jeszcze tu wrócimy i to całkiem niedługo.

Rafał "Makaron" Marcinkiewicz (marraf)


FOTOGALERIA

 

Kontakt z organizatorem I forum dotyczące wyprawy
Copyright © 2005 bunkrowiec.com
Kopiowanie materiałów bez zgody ich autorów zabronione
Strona znajduje się na serwerze bunkrowiec.com