Ocena użytkowników: / 1
SłabyŚwietny 
 Wilgoć i stęchlizna podobno dobrze działają na włosy, skórę i paznokcie. Jednak nie dlatego każdą wolną chwilę spędzają w bunkrach.


Idą w ciemności jeden za drugim. Latarki świecą na wysokości oczu. Cisza. Słychać tylko kroki, jakoś głośniej niż na powierzchni. I oddechy towarzyszy. Tutaj też są bardziej słyszalne. Przewodnik ociera się o drut wystający ze ściany. Daje znać kolegom. Pozostali już się nie ocierają. Nagle stop. - Uwaga dół! - ostrzega przewodnik. Przechodzą bokiem. Tutaj załamanie ściany, tam schody. Patrzą przed siebie. Nagle: plum, plum, plum. Brną po kostki w wodzie. Chwilę później nad głowami przeleciał nietoperz. Kobiety nie dają po sobie poznać, że się przestraszyły. Teraz sufit schodzi w dół. Tunel się zwęża. Grupa maszeruje na czworakach. Widać światełko w tunelu. Wychodzą cali umorusani, ale z uśmiechami na twarzach. Nikt się nie zgubił?... Strzepują pajęczynę z głowy i wchodzą do kolejnego bunkra.

Z mlekiem matki

Gdy Marcin Mościcki był dzieckiem, nie fascynowały go piszczące młotki i sportowe wyścigówki, ale saperki, maski gazowe i plecaki z czasów wojny. Był skazany na życie w bunkrach. Najpierw siedząc na nocniku słuchał opowieści wojennych dziadka. Później babcia zabrała go do kwatery Hitlera do Gierłoży. - To wtedy po raz pierwszy w betonowej scenerii poczułem zapach stęchlizny i wilgoci. Zacząłem szukać tych klimatów - opowiada.

Niektórzy żartują, że słabość tą wyssał z mlekiem matki, która wakacje swojego dzieciństwa również spędzała w okolicach bunkrów pod Spałą i Inowłodzem. Musiała tam jeździć, gdyż znajdował się tam ośrodek wypoczynkowy zakładu, w którym pracowali jej rodzice. - Zmuszano nas do tych wyjazdów. W latach 50. nie było wakacji w mieście. Dostawało się kartę i obligatoryjnie dzieci wysyłano na kolonie - wspomina pani Teresa, mama Marcina. Później z sentymentu wracała w to miejsce, oczywiście z synem.

Nie każda rodzina psa, plecaki i butlę gazową zabiera na wakacje do bunkrów. Mościccy jednak zawsze byli wyjątkowi. - Nocowaliśmy, gdzie się dało. Często w nieciekawych miejscach - wspomina pani Teresa. Spali w bunkrach w Gierłoży. - Nie zmrużyliśmy oka. Ten budynek żył. Uszami wyobraźni słyszeliśmy czyjeś kroki. Tylko nasza mama spała snem spokojnym. Przeżyła wojnę, więc nic nie może już jej przestraszyć - opowiada.


 
Kuszące tablice

Marcin z czasem zaczął przyciągać ludzi, których nie kręcą komercyjne, mocno wyeksponowane zabytki, ale miejsca, które tradycyjny turysta raczej omija. Większość z nich w dzieciństwie nielegalnie zrywała kłódki do schronów i w tajemnicy przed rodzicami szukała w nich skarbów. Teraz są już dorośli. Założyli w Inowrocławiu Stowarzyszenie Historyczno-Turystyczne "Bastion”. Schrony i bunkry eksplorują już legalnie. Nadal jednak kuszą ich tablice z napisem: "Zakaz wstępu”.
Krzysztof Stefański najdłużej pamiętać będzie ubiegłoroczną wyprawę po fortach toruńskich. W jednym z nich na ścianie odnalazł napisy jenieckie wypisane przez Francuzów i Anglików. - Czułem tę historię. Mogłem dotknąć i odszyfrować myśli ludzi uwięzionych tu przed kilkudziesięcioma laty. Pisali, że Niemcy ich nie złamią, że będą twardzi i mocni. Pisali, że tęsknią za swoimi rodzinami i kobietami. Były też więc i rysunki erotyczne nagich pań z fryzurami modnymi w latach czterdziestych - opowiada z pasją Krzysztof.

Emilię wciągnął Marcin. Najpierw były książki. Później wycieczki: wspólna kawa wypita na czołgu w Westerplatte, randka w Łebie, a dokładnie w miejscu, gdzie w czasie II wojny światowej była wyrzutnia rakiet V1. Wreszcie do tego stopnia chwyciła bakcyla, że ich wspólną podróż poślubną spędzili w twierdzy w Srebrnej Górze. - W ramach naszej podróży poślubnej eksplorowaliśmy sobie tę twierdzę. Tabliczki z napisem "zakaz wchodzenia” były dla nas automatycznie zaproszeniem - śmieją się młodzi małżonkowie.

Czasami kobiety nudzą się, gdy mężczyźni wracają czwarty raz w to samo zabunkrowane miejsce. - Ale nie narzekam - buntuje się Emilia. - Wiem, jesteś dzielna - przyznaje Marcin. Wspomina kobietę, która po nocy spędzonej w bunkrze, w brudzie, kurzu, w towarzystwie pajęczyn i nietoperzy zapaliła latarki i świeczki, wyciągnęła lusterko i zrobiła sobie poranny makijaż. Emilia makijażu pod ziemią sobie jeszcze nie poprawiała. Ale zapewnia, że w bunkrze śpi się cudownie. Zwłaszcza latem podziemny chłód działa jak darmowa klimatyzacja. - Ten specyficzny klimat, jaki tam panuje, dobrze działa na skórę, na paznokcie i na włosy - zapewnia Emilia.


Podziemne skarby

Co ich ciągnie w te ciemne korytarze? - To ta atmosfera. Najczęściej wydaje nam się, że odkrywamy miejsca, w których jeszcze nikt nie był. Schodzimy w dół z nadzieją, że może znajdziemy coś, co jeszcze nigdy nie zostało odkryte - mówi Marcin. Czasami odnajdą kawał blachy, czasami wyposażenia broni, kawałek porcelany, fragmenty granatnika lub moździerza, oryginalne niemieckie druty kolczaste, resztki skorupy od panzerfausta, fragmenty mundurów, wyściółki hełmów.

- Za czasów kawalerskich miałem superpokój, w którym wszystkie te skarby były wyeksponowane - wspomina z nutką nostalgii w głosie Marcin. Ożenił się, więc eksponaty trafiły do kartonów. - Powoli niektóre udaje mi się przemycić na półki naszego życia małżeńskiego - dodaje.

Grupa gotowa jest przyjąć w swe szeregi kolejnych członków otwartych na podziemną przygodę. Jest jednak kilka warunków, które kandydaci muszą spełnić. Nie mogą się bać pająków, szczurów, ciemności. Nie mogą mieć klaustrofobii. Muszą umieć pracować w grupie. - I najważniejsze. Muszą nam dać się poznać. Podczas takich wypraw zaufanie to podstawa - mówią "bastionowcy”. Kontakt do nich znajduje się na stronie: www.stowarzyszeniebastion.com
DARIUSZ NAWROCKI
Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć.

 

 Źródło: Gazeta Pomorska  i "Mości"