Ocena użytkowników: / 0
SłabyŚwietny 

 Jest 18, ruszamy przez las do drabinki, odgłosy z Chomiczówki powoli zostają gdzieś z tyłu, zapach dymu z ogniska powoli ustępuje i las zaczyna dominować. Rozgrzana żywica, lekko wilgotna ściółka leśna... W końcu wczoraj padał deszcz, trawa jeszcze nie wyschła, na leśnych drogach gdzieś w cieniu gałęzi można jeszcze znaleźć kałuże... Idziemy... Grupa zbiera się powoli, ktoś tam jeszcze został, bo nie może znaleźć swojej czołówki, ktoś inny po prostu idzie powoli. Wędrujemy grupą około dziesięciu osób. W lesie panuje niemal idealna cisza, nie zadrży nawet jedna gałązka, nie zaśpiewa ptak... Cisza, czasem aż dziwna. Idziemy, gawędząc nieśpiesznie, wspominamy przeszłe dni... Wypływa temat ostatniego zlotu, dla nich ostatniego, dla mnie pierwszego w życiu. Zaczynam kojarzyć kto jest kim. Chrisa, jego towarzyszkę i kumpla pamiętam ze zlotu w Giżycku, prowadzący nas do drabinki też tam był. Obok mnie wędruje - jak się później dowiaduję - Sister ze swoim psem, ksywa divix, co prawda nazywa się inaczej, ale tu nikt chyba nie występuje pod swoim prawdziwym imieniem... Gelwe, Volvo, Makaron, Elvis, Sister, Chris, Ogurek (tak, tak przez takie U), Chomik... Pełen zestaw  wariatów... :-)

Rozmowa schodzi na Giżycko, Sister pyta czy nie rozczarowałem się pierwszym kontaktem ze środowiskiem. Hm, wydaje mi się, że odpowiedź jest oczywista, przecież przyjechałem tutaj, jestem z Wami, idę do drabinki, zamierzam pierwszy raz w życiu na nielegalu zejść pod ziemię, zaufałem Wam a przecież się boję, może nie tak bardzo jak kiedyś, idę w grupie doświadczonych eksploratorów, ale wciąż się boję...
Jeszcze zanim ruszyliśmy Gelwe stwierdził, że nie dam rady... pomyślałem przerażony "Boże, no to ładnie, skoro taki stary bunkrowiec mówi, że nie dam rady..." Na szczęście okazuje się, że nie chodzi mu o moją kondycję... Zejście jest nielegalne, droga w dół też, mamy zjeść po drabince. Jeszcze nie mam pojęcia jak wygląda ta drabinka, trochę wstyd się zapytać, strach przed kpiącymi spojrzeniami "Bunkrowiec, cholera, przyjechał na festival, a nie wie co to drabinka i jak wygląda..." jak się później okazuje - moje obawy były kompletnie bezpodstawne... Obawy co do kpiących spojrzeń i co do zejścia... Gelwe mówi, żem za duży, że się nie zmieszczę, że jestem co prawda trochę mniejszy od niego ( to fakt :-D), ale i tak za duży... Hm... Pieprzę to, idę, najwyżej się wrócę, zawsze to spacer po lesie, zobaczę przynajmniej jak się schodzi na nielegalu do systemu... Zaznaczam Chomiczówkę na dzipiesie i idę...
Rozmawiamy o Zlocie, o moich odczuciach... Wracam myślami do Giżycka, do Twierdzy Boyen. Czy się bałem konfrontacji? Bałem się... Czego się bałem? Bałem się, że trafię na bandę oszołomów, że nie da się z nimi pogadać o niczym innym jak o żelbecie, stali, zbrojeniu i cegłach, że będą przerzucać się danymi technicznymi, że będą porównywać swoje szkice i pomiary kłócąc się, czy to jest 25 czy 27 stopni pola ostrzału, czy o składzie fazowym stali molibdenowo-chromowej, czy też może o odporności pancerzy ze stali węglowej, no po prostu trafię na bandę wariatów i będę się nudził, że stracę trzy dni z życiorysu i generalnie będzie kiszunia... Jakże bardzo się pomyliłem... Trafiłem pośród normalnych ludzi, dzielących ze mną po prostu tą samą pasję, posiadających ogromną wiedzę o schronach, fortach i twierdzach w połączeniu z umiejętnością zabawy i rozmowy, nikt mnie nie zamęczał jakimiś dziwnymi opowieściami o swoich wędrówkach i osiągnięciach, czegóż to nie widział i czegóż to nie dokonał, ale jeśli zadałem pytanie, jeśli miałem wątpliwość każdy potrafił to wytłumaczyć, jak trzeba było wytłumaczył jeszcze raz, ktoś z boku potrafił przerwać inną rozmowę, wtrącić się, żeby coś lepiej wyjaśnić potrafił w środku najlepszej zabawy wstać i pójść do namiotu i wrócić z plikiem dokumentacji, map i planów i znów zacząć coś tłumaczyć, potrafią się bawić, pić, szaleć, ale jak ktoś wyskoczy w górę to potrafią też się postawić okoniem i walczyć o swoje... Normalni ludzie, może trochę bardziej szaleni, może trochę bardziej indywidualiści, może trochę bardziej zdeterminowani, ale normalni. Chylę głowę przed Waszą wiedzą i doświadczeniem...
Idziemy do drabinki...
Nagle gdzieś z boku pojawia się reszta naszej grupy, szli na przełaj kierując się dzipiesem, trochę nabijamy się z nich, że uzależnieni od techniki nie są nawet turystami, oni nabijają się z nas, że zamiast iść szybciej to krążymy po drogach jak turyści :-D Cholera, co ja mam powiedzieć, od niemal tygodnia łażę po okolicy nie ruszając się z domu bez mojego Garmina... no ładny ze mnie bunkrowiec :-D Półtora kilometra przez las mija błyskawicznie, nagle przewodnik skręca z drogi między drzewa, pośród których "wyrasta" ogromny dół...
Jesteśmy na miejscu.
W środku lasu miedzy drzewami stoi? Suzuki Samurai. Schodzę po skarpie na betonową czapę... Pewnie coś chcieli wybudować i przerwali prace nawet nie w połowie. Na środku dziura, wystające pręty zbrojeniowe. No rzeczywiście, Gelwe miał trochę racji - mała, ale tak na oko to się zmieszczę bez większych problemów, chłopak trochę przesadził... Podchodzę ostrożnie do krawędzi, co prawda ze względu na gabaryt otworu praktycznie nie istnieje ryzyko wpadnięcia do środka, ale po co wywoływać wilka...? Ostrożnie... Ktoś mówi 26 metrów, ktoś mówi 30... nawet jeśli "tylko" 26 metrów to i tak już 10 pięter. DZIESIĘĆ pięter w dół. Jest drabinka... Eee, spokojnie, spodziewałem się czegoś paskudnego typu drabinka linowa albo jakieś stare i zardzewiałe niewiadomoco, a to jest piękna, wbetonowana w cembrowinę szybu drabinka ze stali. Luzik. Skądś pojawia się lina, ustalamy kolejność zejścia. Monika krzyczy, że chce iść druga, bo ona się trochę boi nie samych dołów ale właśnie tego schodzenia...
A ja...?
Ja już bym chciał być na dole, już bym chciał poczuć pod nogami drabinę, już chciałbym oddychać powietrzem tam na dole... Jużteraznatychmiast, czuję i słyszę jak coś z dołu do mnie woła "Chodź..." Wyjaśnia się w międzyczasie moja wątpliwość jak Sister zamierza zejść na dół z psem. Okazuje się, że kilkaset metrów dalej jest jedno z wejść do systemu zabezpieczone kratą, Sister odchodzi w bok razem z jakimś gościem (później dowiaduję się, że to Ogurek) z zamiarem przywiązania psa do kraty, jak zejdziemy na dół pójdzie po niego i będzie z nami wędrował po dołach... Zaczynamy schodzić...
Ktoś schodzi jako pierwszy, będzie odbierał plecaki na dole. Chwila oczekiwania i okrzyk "Jestem na dole, jest ok, dawajcie plecaki..." Kilka słów od Przewodnika "Zostawić sobie tylko czołówkę, wszystkie zbędne rzeczy zapakować w plecaki, plecaki dokładnie zamknąć, kieszenie pozapinać, przy schodzeniu włączyć latarkę i obserwować drabinę a nie podziwiać widoki..." Wyciągam wszystko z kieszeni i pakuję plecak, obok mnie Hendrix mówi "Pamiętam jak jakiś czas temu złaziliśmy tędy na doły, miałem w kieszeni puszkę piwa, nachyliłem się nad otworem i piwo wypadło z kieszeni, schodziła wtedy po drabinę chyba Sister i zdążyłem tylko krzyknąć >Uwaga!!!<, puszka na szczęście jej nie trafiła ale jak spadła na dół to walnęła jak granat, leży tam do dziś..." Słucham z lekkim przerażeniem, dobrze, że leży tam puszka a nie Sister :-D Ale piwa szkoda... :-D
Pomagam przy spuszczaniu w dół plecaków, operacja niezbyt trudna ale czaso- i siłochłonna, powoli wszystkie lądują na dole a ja już zaczyna dostawać wścieklicy z niecierpliwości, już CHCĘ BYĆ NA DOLE!!! Monika zaczyna marudzić, że ona chyba się boi, ona poczeka, niech ktoś inny zajdzie, ona sobie popatrzy jak się to robi... Cholera Ci w bok, ja idę... Mówię głośno "Ja pójdę pierwszy, zobaczymy, czy się zmieszczę,..." choć wiem, że nie będzie raczej problemu... Podchodzę do czarnej dziury, jeszcze raz kontrola kieszeni, latarka na głowę, kilka oddechów na uspokojenie i wyciszenie, w myślach jeszcze słowo "ostrożnie" i przysiadam na krawędzi... Wygięte zbrojenie przeszkadza, ale jakoś się usadawiam na krawędzi, chwytam się wystających prętów i noga w dół, na pierwszy stopień, lekki skręt ciała, słyszę jeszcze jak ktoś mówi do Moniki "Przyglądaj się, zobacz jak on to robi, ty zrobisz tak samo...", ktoś nad głową powtarza "Bez pośpiechu, spokojnie..." i już jestem na drabince.
Kilka szybkich spojrzeń dookoła. Szyb, a właściwie półkole, latarka z trudem sięga dna, drabinka jest w samym rogu, więc mogę się w razie czego zaprzeć plecami, jeszcze tylko szybkie spojrzenie na stopnie, pomacać, czy nie przerdzewiałe i schodzę... Rytmiczne ruchy ramion i nóg, co najmniej trzy punkty podparcia, trening nie poszedł na marne, schodzenie trochę trwa, cholera zapomniałem liczyć stopnie... Raz, dwa, raz ,dwa, raz, dwa... Coraz ciemniej, z góry od czasu do czasu błyska światło, robi się coraz zimniej. W dół... Po drabinie... W czeluść... W dół... Zapach... Czujesz?
Czy którykolwiek z Was, Bunkrowcy jest w stanie zapomnieć ten zapach? Czy którykolwiek z Was, Bunkrowcy jest w stanie określić ten zapach? Wilgoć, beton, stal... Jestem w Niebie :-D Mimo tego, że schodzę pod ziemię, gdzie bliżej mi do Piekła - jestem w Niebie... Jeszcze trzy stopnie drabiny... Dwa... Jeden... Jestem na Dole... Stopa wpada w wodę, co jest cholera, na szczęścia płytko, jakieś gałęzie, kije, pewnie ktoś wrzucał z góry chcąc sprawdzić jak głęboko, o w mordę, nawet jest pień sosny, no ładnie. Ktoś wali latarką po oczach, zza żarówki dochodzi głos "Plecaki wiszą za mną, znajdź swój i przejdź do korytarza..." Posłusznie wyszukuję swój pakunek i przechodzę dalej. O, następna dziura, tym razem niewielki otwór w ceglanej ścianie. Nogi do przodu i naprzód :-D jestem w Systemie... "Uważaj na dziurę po prawej, jest dość głęboka..." Stłumiony głos dochodzi z tyłu. Jaka dziura? Gdzie? Rozglądam się trochę nerwowo. A jest, rzeczywiście, ale trudno określić głębokość, wszystko pokryte wodą, w powietrzu czuć wilgoć i lekki powiew powietrza, to pewnie od strony Kraty. Głęboko powiadasz? Ciekaw jestem jak głęboko? Znajduję obok jakiś patyk, tak na oko metr długości i zanurzam go w wodę, ręka znika pod powierzchnią kiedy czuję opór, no rzeczywiście głęboko, nie uśmiecha mi się kąpiel w lodowatej wodzie. Ostrożnie rozglądam się dookoła, jeszcze jestem sam, cofam się pod ścianę i wyłączam latarkę... Ciemność wiedzę, widzę ciemność... Tja, przypomina się głupawy tekst z Sexmisji. Ale tej ciemności nie widać, tą ciemność można dotknąć, tą ciemność można niemal posmakować, głęboko wciągam powietrze i usiłuję zobaczyć cokolwiek. Cokolwiek... Cokolwiek nic nie widać... Czy ktoś próbował kiedyś opisać ciemność? Pewnie tak i to pewnie nie raz. Oczy przyzwyczajają się do panujących warunków, niemal czuję jak źrenice powiększają mi się do wielkości talerzy a ja wciąż nic nie widzę. Tu, dwadzieścia kilka metrów pod ziemią nie ma znaczenia czy masz oczy, czy nie, i tak nic nie widać. Nie bardzo chce mi się wierzyć w opowieści o wędrówkach po Systemie "na braila", samo bunkrowanie jest wystarczająco ekstremalne i niebezpieczne, żeby jeszcze łazić brailem w takich ciemnościach, przecież tu nawet świeczka jest jak reflektor przeciwlotniczy, powietrza nie zabraknie... Dotykam końcami palców betonu o który się opieram... Odwracam się i... przytulam się do żelbetowej ściany.
O tym marzyłem... O tym śniłem i tego wyczekiwałem... Zejść do systemu tam gdzie ja chcę i kiedy chcę, pójść w prawo czy w lewo? Ja decyduję (no prawie)... Zatrzymać się czy pójść dalej? Ja decyduję... Zrobić jedno zdjęcie czy dwadzieścia? Ja decyduję... Żadnych ograniczeń, żadnych przewodników, żadnego pośpiechu... Dlaczego nie wolno nam wejść do systemu w miejscu i czasie wybranym przez nas? Dlaczego miłośnicy takich miejsc mają zakaz poruszania się po podziemiach? Bo jest niebezpiecznie? Bez żartów, na ulicy, na przejściu dla pieszych jest bardziej niebezpiecznie niż pod ziemią... Bo kilka osób zginęło? Bo Agnieszka? Bo Gonzo?... Jak dla mnie to bzdury... A w sumie jeśli nie wiadomo o co chodzi pewnie chodzi o pieniądze, problem jednak polega na tym, że bunkrowcy i tak znajdą sposób, żeby spędzić na ukochanych dołach ileś tam czasu, a turyści i tak będą wędrować po trasach w Pniewie i Boryszynie, bo taki jest los turystów i taki jest kiszmet Bunkrowców... Słyszę, że z góry ktoś inny już schodzi, w ceglanym murze widać jakąś poświatę, za chwilę pojawiają się czyjeś nogi, pomagam wygramolić się z dziury i już nie jestem sam, czar ciemności i ciszy prysł, ale tylko na chwilę. Nowy towarzysz gasi swoją latarkę i znów jesteśmy w ciemnościach, teraz we dwóch kontemplujemy Ciszę w Ciemności... Cisza w Ciemności.Ciemność w Ciszy...
Powolutku na dół schodzą prawie wszyscy... Hm, gdzie Monika? Przecież chciała zejść jako jedna z pierwszych. Dowiaduję się, że nie dała rady, usiadła na krawędzi dziury i powiedział, że nie da rady, poza tym okazuje się, że była ostro pod wpływem i chłopaki na górze nie zgodzili się, żeby schodziła w takim stanie... Wiele traci... Powoli zbiera się grupa, ktoś poszedł po divixa, za chwilę już skacze dookoła Sister, podobno głupawy psiak, nikt go nie lubi (odniosłem inne wrażenie) - oprócz właścicielki - i było już kilka propozycji przerobienia na szaszłyki czy też gulasz, szczególnie w chwilach braku wałówki, ale jak do tej pory psina uniknęła wszelkich zakusów na żywot... Silny instynkt samozachowawczy... :-D Rozglądam się dookoła, większość ludzi po zejściu na dół odrobinę ścisza głos, tak jakby w obawie przez wywołaniem czegoś groźnego, panuje jakieś takie ogólne skupienie, trochę jak w świątyni. Patrzę na twarze które widzę, ci ludzie są autentycznie szczęśliwi, że się tu znaleźli, nie ze względu na wysiłek jaki musieli w to włożyć, w końcu zejść po drabinie niewielki wysiłek. Oni są w miejscu, które kochają, które dodaje im energii i za którym tęsknią (?). Kawałek dalej jakaś grupka przyklęknęła dookoła butli gazowej, rozpalają latarnię, robią z puszki odblask, przyłączam się do nich. W końcu udaje się rozpalić latarnię, ale pomysł z odblaskiem z puszki po piwie odpada, przy okazji odkrywam, że dookoła leży kilka puszek po piwie, jakieś papiery, chusteczki. Co za... Pytam o te śmieci, ktoś odpowiada ?To jacyś debile, bunkrowcy nie zostawiają takich śmieci po sobie...? Rzeczywiście, później podczas łażenia widzę jak puszka po wypitym piwie ląduje w plecaku. Zapalam latarkę na głowie, patrzę co kto ma do świecenia. Podchodzi do mnie Ogurek i mówi "O, widzę trochę archaiczny sprzęt..." Osz ty cholera, jaki? Archaiczny? No w sumie wszyscy dookoła mają czołówki diodowe, jestem chyba jedyny który ma klasycznego halogena na głowie, ale od razu archaiczny...? No może trochę, ale bez przesady. Wyciągam aparat, ruszamy... Zostaję trochę z tyłu, jeszcze przez chwilę chłonę ciemności... Cholera, trzeba brykać bo zostawią... :-D
Nie wiedzieć czemu ruszmy w milczeniu, dopiero po chwili zaczynają się jakieś rozmowy... Jeszcze się nie odzywam, jeszcze w milczeniu oddycham zimnym powietrzem podziemi, zresztą co ja mam do powiedzenia, lepiej chwilę posłuchać... - Jestem tu trzeci raz... - Juz nie pamiętam... piąty? Szósty? - Mój brat wpadł tu do dziury pełnej wody, głęboko nie było, ale się skąpał... - Wypadek... - Ostatni raz w 89... Gonzo... śmierć... - Agnieszka...Strzępki rozmów docierają do uszu, opowieści o wyprawach na doły, o wypadkach, złamaniach... Licho z tym, jestem na dołach, i tej chwili tylko to się liczy... Zaczynam zachowywać się jak turysta, aparat co chwila błyska fleszem, cholera, czy serwis stanął na wysokości zadania i czy zdjęcia wyjdą ostre? Później okazuje się, że większość zdjęć jest do chrzanu, nieźle się wściekłem...
Korytarz nagle kończy się, przed nami Dworzec Ludwig, oglądam ściany i sufit, jakaś wnęka. Głos z boku: - Transformatorownia... To Ogurek, później praktycznie przez cały czas trwania wyprawy robi mi za przewodnika, pokazuje fragmenty wyposażenia, ciekawostki, na które sam podczas zejścia pewnie nie zwróciłbym uwagi... Ogurek, dzięki... Przemykamy przez Dworzec, wchodzimy na główną drogę, woda chlupie pod nogami, buty na razie nie przemokły, ale zobaczymy jak będzie dalej. Ogurek pokazuje mi nacieki, jakie przez lata zrobiła woda przesączająca się do systemu, niektóre wyglądają zwyczajnie, jak biały grzyb na ścianie, ale miejscami woda potworzyła piękne draperie... Ileż to lat trzeba, żeby coś takiego powstało... Ze ścian spływa woda, z sufitu kapie woda, pod nogami chlupie woda... Ogurek mówi, jak jakiś gość zabrał ze sobą próbkę do laboratorium - bukrowcy to różni ludzie - i zbadał ją, podobno woda jest niesamowicie czysta i nadaje się do picia prosto ze ściany... Wytwórnia wody mineralnej "Bunkrowianka", już widzę te tłumy w Paryżu szturmujące sklepy w poszukiwaniu butelek w kształcie kopuły pancernej i wylewające do Sekwany hektolitry Perriera... :-D Grupa zniknęła gdzieś w pomroce systemu, idziemy powoli we dwóch, Ogurek opowiada o systemie, o jego historii, o jego dziejach, czasem zada jakieś pytanie, jakby mnie sprawdzał. W sumie większość tego co mówi nie jest mi obce, pamiętam prawie wszystko co przeczytałem i ? przynajmniej w teorii ? sam mógłbym robić za przewodnika po systemie, ale nie przerywam, dowiaduję się nowych rzeczy. Po chwili orientuję się, że mój przewodnik posiada ogromną wiedzę praktyczną o systemie, czuje się tu jak u siebie, tak jakby oprowadzał mnie po swoim pokoju... Zobacz, tu jest szafa, a tam obok zaraz drzwi do kuchni, obok szafka na buty... On tu jest u siebie, nie musi się odwoływać do mapy i co najważniejsze nie opowiada bzdur, które czasem zdarzał mi się słyszeć na temat MRU... Pyta czy byłem już wcześniej na dole... Gonitwa myśli, co odpowiedzieć? Że jestem tu ?na nielegalu? po raz pierwszy? Bo taka jest właśnie prawda... Czy przyznać się, że byłem już w podziemiach, ale jako turysta, z przewodnikiem, ostatnio z grupą rozwydrzonych gimnazjalistów, którzy serdecznie w dupie mieli to gdzie są i co widzą a interesowało ich tylko, żeby wydrzeć mordy i po kryjomu gdzieś w kącie wypić jakieś tanie piwo z puszki? W sumie co tu mącić, przecież każdy jakoś tam zaczynał, każdy musiał zaliczyć swój pierwszy raz, po raz pierwszy dotrzeć do podziemi... Przyznaję, że to moje pierwsze nielegalne zejście...Rozmowa schodzi na temat fotografii w podziemiach, techniki wykonywania, sposobów emisji światła? Opowiadam o moim aparacie, średniej klasy cyfraku, zachwycam się zdjęciami Chrisa, które kiedyś znalazłem na ?pajęczynie?, Ogórek pokazuje mi, sztuczkę ? jak zrobić zdjęcie tunelu z latarką i długim czasem naświetlania. I nagle wali tekstem, który niemal zapiera mi dech ?No wiesz, ja wiem, ze osoby starsze, w Twoim wieku maja problemy z opanowaniem nowoczesnej technologii?? ŚŁUCHAM!!!? STARSZE!!!? W TWOIM WIEKU!!!? NOWOCZESNEJ TECHNOLOGI!!!? Ja, zawodowy informatyk, człowiek co dzień niemal złączony z Internetem i zsynchronizowany czasowo z najbliższym serwerem, projektant, administrator serwerów, ?matka? dla kilkudziesięciu sieci komputerowych, guru klawiatury i mistrz monitora mam problemy z nowoczesną technologią? No dobra, z tym wiekiem to może i ma trochę racji, w końcu swoje na liczniku już mam ? ale problemy z nowoczesną technologią!?!?!? No tak mnie zatkało, że nie wiedziałem co powiedzieć, choć zwykle nie brakuje mi słów i jęzor czasem mam aż za długi to mnie zatkało? ALE JA SIĘ ZEMSZCZĘ!!!! A zemsta administratora jest STRASZNA? Hm, cholera, ale on nie jest użytkownikiem mojej sieci, więc jak będę odczytywał jego pocztę i podszywał się pod niego? Albo jak ustawię mu hasło składające się 256 znaków z ekspiracją co 4 dni?? Jeszcze nie wiem, ale Ogurek, strzeż się, już ja COŚ wymyślę? J A wtedy gdzieś w tle usłyszysz diaboliczny chichot Chomika!!!
Dochodzimy do jakiegoś skrzyżowania, chwilami czuję się jak małe i ślepe kocię w worku, nie wiem gdzie jestem, nie wiem gdzie mnie prowadzą, zastanawiam się, czy gdybym został sam, czy bym sobie poradził? Pewnie nie, latarka zaczyna już wysiadać, widzę, że światło nie jest już tak jasne, więc bateriom zostało może jakiś pół godziny, mam co prawda zapas, ale też nie starczy na długo, drugą latarkę zostawiłem w domu, zawsze mam ze sobą dwie, jak zamierzam zejść w ciemność, ale dziś nie było tego w planach? Pewnie po jakimś czasie zacząłbym się bać?Czekałem na ten moment już od miesięcy, chciałem tego i marzyłem o tym... Ale się bałem... Mogłem zejść do systemu już wcześniej, mogłem wejść do Schilla, mogłem zleźć w kilku innych miejscach, ale się bałem... Byłem sam i to chyba determinowało moje zachowanie, mój strach... Raz wszedłem do schronu sam, co prawda nie do systemu, ale do schronu, to było głupie, nieostrożne i głupie, nikt nie wiedział, gdzie jestem, nikomu nie powiedziałem, gdzie się wybieram, gdyby mi się coś stało... Lepiej nie myśleć...Kiedyś słyszałem takie zdanie ? tylko idioci się nie boją, więc może to znaczy, że nie jestem idiotą (w końcu szerokim łukiem omijam MediaMarkt :-D)? Czy to mnie ustawia gdzieś w dalszych szeregach środowiska? Czy to powoduje, że jestem gorszy? Czy narażam się przez to na drwiące uśmieszki i chichot gdzieś za plecami? Nie, nie jestem przez to gorszy, nikt nie traktuje mnie przez to kolokwialnie, nikt nie powie ?Co ty tam wiesz...?, nabijają się tylko, że z Warszawy, ale ja im jeszcze pokażę... :-D
Chłód... Niewielu pamięta, że na dole jest... zimno J Po prostu zimno. Co prawda swojego czasu łażąc po Boryszyńskiej widziałem twardziela, który zszedł na dół w t-shircie, bo on ?chłodku się nie boi?, ale pamiętam, że gość po zakończeniu zwiedzania wyszedł na powierzchnię trzęsąc się z zimna i z sinymi ustami, jeszcze chwila i skończyłby z hipotermią, ale cóż, on pewnie kupuje w MediaMarkcie... :-D Polar na grzbiecie, pod spodem koszulka, tragedii nie ma, ale chwilami wtulam brodę w kołnierz i chucham na nos, okulary zachodzą mgłą, śmiesznie wtedy widać światła przede mną...Gremialnie podejmujemy decyzję ? idziemy na Nietoperską?Idziemy...Dalej...Głębiej...Podłoga pod nogami nagle zapełnia się wodą, zerwana posadzka, jakiś gruz, trzeba kombinować, zaczynamy iść krawędzią tunelu, kostki ustawiane pod dziwnymi kątami zaczynają boleć, czasem słychać chlupot, jak ktoś wdepnie w kałużę, słyszę jak Chris (?) gdzieś z tyłu rzuca ?no kurwa...?... Koniec łatwej drogi, nagle wpadam na plecy tego, co szedł przede mną... Co jest, czemu stoimy? Ach, woda... Korytarz pokryty jest nią do głębokości około 20, może 30 centymetrów. Widzę jak ktoś powoli chwytając się listew mocujących do przewodów zaczyna przechodzić wzdłuż korytarza... To takie buty... Idę za Chrisem, trochę niewygodnie, ręce się męczą, nagle noga ześlizguje się z krawędzi betonu... Nosz w dupę, czuję jak pierwsza kropla lodowatej wody przesiąka przez but, od tej chwili wilgoć będzie mi towarzyszyć aż do końca wyprawy. W domu zdejmę buty i będę wyżymał skarpety z uśmiechem patrząc na przerażoną minę Żony...Woda za nami, pozostaje mi tylko tyle satysfakcji, że nie tylko ja się lekko skąpałem, słyszę, jak ktoś w ciemności skarży się, że woda zimna... To co, może jakaś kąpiel...? Swoją drogą, zastanawiam się jak kwestie higieny załatwiali ludzie, którzy siedzieli na dołach po kilka dni? Myć się w takiej wodzie? Przecież - Panie wybaczą ? to jajka można pomylić z migdałkami...Dobra, koniec zwiedzania, brykamy dalej. Nagle ? niech mnie cholera ? słyszę? muzykę??.
Zwidy? No w sumie kiedyś słyszałem, że po jakimś czasie odizolowany od czynników zewnętrznych człowiek zaczyna dostawać świra i ma omamy, ale biorąc pod uwagę to jak Chris i spółka się wydziera, to raczej trudno to nazwać ?odcięciem od czynników zewnętrznych?, szczególnie ja zaczynają wyć ?Czterech pancernych? Te kilka metrów pod ziemią w poniemieckich korytarzach systemu brzmi to co najmniej dziwnie? Ale ja cholera słyszę muzykę!!! Nie te wycie kujotów, które moi towarzysze wędrówki nazywają śpiewem, ale muzykę? Z przodu dolatuje czyjś głos ?Oo, Trójkącik?? Co jest? Trójkącik? Panie wybaczą, ale nagle wpada do głowy jednoznaczne skojarzenie i ?włochaty? uśmiech wypływa mi na usta? No ładnie, mamy trójkącik, w sumie najpierw ?zaliczyłem? dziurkę złażąc tutaj, to dlaczego nie trójkącik??? Grupa staje przy jakiejś hałdzie piasku, gdzieś dosłownie ze ściany dobiega muzyka. W pierwszej chwili nie zauważam nic podejrzanego, ale już po chwili widzę w ścianie trójkątne przejście gdzieś dalej, to stamtąd lecą te dźwięki? Impreza na dołach? No, skoro mógł się tu odbyć ślub, to dlaczego nie impreza??? Szybko okazuje się, że duża część obydwu ekip nieźle się zna ze sobą, padają powitania, ktoś kogoś obejmuje, chwile trwają te radosne okrzyki. Na scenę wkracza gość w? klapkach?!!! Rany boskie, szaleniec!!! Tutaj!!! Gdzie czasami ludzie dźwigają ze sobą po kilkanaście kilogramów sprzętu on zszedł w klapkach? Zaczynam wierzyć w opowieści o ?brailu?? Chwila rozmowy wyjaśnia ?szaleństwo? człowieka, zszedł w normalnych (czytaj wojskowych) butach, klapki założył dopiero teraz, mało tego, ma skaleczoną nogę, potrzebuje bandaża, niestety nikt z nas nie jest w stanie mu pomóc?Patrzę po raz pierwszy na zegarek? CO?? To już tyle czasu??? Wydawało się, że jestem tutaj może z godzinę? Czas szybko płynie, nawet nie poczułem kiedy zniknęło gdzieś te kilka godzin, jestem daleko poza zasięgiem sieci komórkowej, żona będzie zaniepokojona, nie spodziewałem się, że tyle czasu tu spędzimy, ale trudno, jakoś się wytłumaczę?- Zostańcie z nami, mamy muzyczkę, jest gdzie spać? Piwo... - do grupy siedzącej na piasku dołącza jakaś panna w berecie na głowie, woodland na całej postaci, wojskowe buty, pas oficerski? GI Jane, myślę sobie. Grupa imprezowiczów liczy sobie kilkanaście osób w tym ? jak uświadamia mnie GJ Jane ? jest troje ?cywilów?. No, biorąc pod uwagę jej militarny ubiór to ja wyglądam jak bułgarski pasterz owiec. W tym samym momencie z Trójkącika wyłażą dwie panny bardziej pasujące do jakiejś lokalnej wiejskiej dyskoteki niż do łażenia po dołach, dżinsy, lekkie kolorowe kurteczki, jakieś adidaski, fryzurki prosto z salonu :-D, w rękach rolka papieru, radośnie coś tam sobie szczebiocząc znikają w ciemnościach. Nie odchodzą daleko i w ciemnościach tunelu widać ich przykucnięte sylwetki :-D, jednak ciemność niektórych przeraża, aż palce świerzbią, żeby odebrać na chwile Ogurkowi szperacz i ?sprawdzić? co też Panie tam robią? Ależ byłby PISK :-D GI Jane swym lekko schrypniętym głosem cicho mówi ?Cywile??. Słychać w głosie nutę rozbawienia, ale mam też wrażenie, że dla niej są momentami lekkim obciążeniem. Zresztą za chwilę panny wracają, a ich miejsce zajmuje jakiś chłopak, który przepychając się między ludźmi potrąca lekko moją GI Jane, Gość dostaje subtelną zjebkę i w milczeniu odchodzi w korytarz, jemu też pęcherz dał się we znaki?Jesteśmy już trochę zmęczeni, widać to po twarzach, cześć z nas siedzi na hałdzie piasku i prowadzi dość ożywią konwersację, ale ja się cholera nudzę, nie znam ludzi, nie mam chwilami pojęcia, o kim oni rozmawiają? Mówię po cichu, ale na tyle głośno, żeby usłyszało mnie kilka osób w pobliżu ?Chodźmy dalej?? Ktoś to podchwytuje i mówi już znaczenie głośniej ?Idziemy?? powolutku podnosimy się i ruszamy, Nietoperska niemal w zasięgu wzroku :-D
Dosłownie w zasięgu wzroku, bo po kilku chwilach widzimy już hale Nietoperskiej, jakiś boczne korytarze, stanowiska A8, no wszystko pięknie poza jednym ? nagle wysiada mi latarka, pozostaję na chwilę w ciemności, na szczęście zapasowy komplet baterii w plecaku, Ogórek chwilę przyświeca przy zmianie baterii i mogę ruszać dalej, zużyty komplet ładuję w kieszeni pod polarem, tam ciepło, jak się nagrzeje ? podziała jeszcze trochę, ale rzeczywiście ? latarkę trzeba zmienić? Może rzeczywiście odrobinę archaiczny sprzęt?Obchodzimy powolutku Nietoperską, ale na wejście w górę do A8 już nikt nie ma ochoty, jesteśmy już trochę zmęczeni, znów patrzę na zegarek? Oj, będzie awanturka? Szukam Ogurka i pytam o czas, jaki jest niezbędny na powrót. - Czterdzieści do pięćdziesięciu minut dobrym marszem?Nagle pod nogami jakieś zawały złomu, drabina linowa zwalona na ziemię, jakieś dwuteowniki, pręty, blachy? To złom wyciągnięty podczas oczyszczania szybu, ktoś przyklęka i zaczyna przerzucać go w poszukiwaniu czegoś ciekawego, ale szybko rezygnuje. Natomiast zwalona drabinka wzbudza pewną sensację. Okazuje się, że jeszcze kilka lat temu drabinka była osadzona w ścianie szybu i była używana do zejść do systemu, teraz przerdzewiała i bezużyteczna leży na dnie? Żal, kolejna możliwość zejścia do systemu została zamknięta, no ale nie będzie tej, będzie inna? No ładnie, jest około 22, nauczony doświadczeniem doliczam kilka minut, godzina marszu do wyjścia, zaczynam marudzić i naciskać na grupę, żebyśmy już wracali, małżonka się niepokoi? :-DZapada decyzja ? wracamy?Rozpoczynamy szybki marsz do drabinki.
Trójkącik i jego imprezowicze przemykają obok, muzyka szybko milknie gdzieś w tle, słychać tylko tupot butów, rozmowy na chwilę milkną, ale cisza nie trwa długo, ktoś z przodu zaczyna śpiewać. Słyszę ?Morskie opowieści? i przyłączam się do chóru, ale melodia szybko milknie, ludziom z przodu braknie słów, poleciała jedna zwrotka i refren i cisza? Próbuję ciągnąc to dalej ale zostaję zagłuszony przez ?Hiszpańskie dziewczyny?. Ok, niech będzie, ale i ta szanta urywa się po chwili? Usta by chciały, ale pamięć zawodzi :-D Lecą więc ?Sokoły? i znów ?Czterej pancerni? ale tu repertuar się urywa i na tym kończymy występy naszego Chórku ?Betoniarnia??
Dochodzimy do Głównej, jeszcze ktoś nieśmiało proponuje przejście na Nordpol, ale zostaje niemal zakrzyczany przez grupę, jesteśmy zmęczeni i mokrzy, chcemy już wracać? No to w drogę?Z buta, ludzie, do drabinki? Już nie zatrzymując się przemykamy przez System, niewiele rozmawiając, od czasu do czasu z przodu dolatuje tylko głośniejsze ?Uwaga?? ostrzegające przed studzienką w posadzce, za plecami została już Martha, teraz zostawiamy za sobą Emmę. Zatrzymujemy się na chwilę na Friedrichu i czekamy na resztę, grupa się rozciągnęła trochę, powolutku docierają prawie wszyscy, kilka osób idących z tyłu widać jako światło latarki gdzieś w tunelu, ale na nich nie czekamy, dołącza do nas, skręcamy w prawo, jeszcze kilkaset metrów i przed nami Ludwig. Czuję jak woda chlupie mi w butach ale nie przeszkadza mi to, jeśli tylko taka jest cena wejścia do systemu to jestem gotów ja płacić :-D Cóż za poświecenie z mojej strony :-D.Jeszcze chwila, jeszcze kawałek, czuje nagle na twarzy lekki powiew wiatru, zbliżamy się już do wyjścia, gdzieś tam przez nami krata. Dziura z cegłach, słoik ze świeczką na ścianie, studzienka? Jesteśmy przy drabince?
Jeszcze moment na zebranie się grupy i zaczynamy wychodzić. Lina, którą zostawiliśmy, żeby później wciągać na górę plecaki zniknęła, więc musimy dźwigać na górę swoje toboły, właściciel liny wściekły jak osa grozi potencjalnemu złodziejowi daleko idącymi konsekwencjami (coś tam słyszę o obitych ryjach, połamanych kościach, słyszę błogosławieństwo trzy pokolenia wstecz?), ale cóż poradzić, musimy się pchać w górę? Czekam cierpliwie w kolejce, ale trochę w mnie w środku gna, żona na pewno dzwoniła do mnie kilka razy i pewnie się już niepokoi? Coś mam wrażenie, że będzie awantura, w końcu miałem zejść tylko na godzinę, może dwie, a tu już mija pięć? Moja kolej?Tym razem nie zapominam liczyć szczebli? W górę raz hej ciągnąc tam? Głupawe skojarzenie ze starą szantą nie wiadomo skąd przychodzi do głowy. JedenDwaTrzyCztery? Przy pięćdziesiątym szczeblu oddech zaczyna się pogłębiać a plecak nagle waży z dziesięć kilo. Przy siedemdziesiątym wiem po co mam płuca, i jaką maja pojemność, błogosławię ten dzień, w którym rzuciłem palenie i przeklinam każdego BigMaca, którego w życiu zjadłem, nienawidzę każdego kęsa pizzy, którą zdarzyło mi się konsumować. Przy osiemdziesiątym trzecim zatrzymuję się? Nie ma co kozaczyć, w końcu to jednak te parę pięter w górę jest? Odpoczywam chwilę spoglądając w górę, już blisko, niemal w zasięgu ręki. Uspokoić oddech? Jeszcze tylko kilka szczebli i jestem przy wyjściu, teraz zdjąć plecak z pleców, z nim nie dam rady wyjść. Ręka dookoła drabinki, plecak już zdjęty, tylko go nie upuścić? puszka? jak granat? dziesięć pięter? aparat? Oddaję plecak komuś na górze i wyłażę, ostatnich kilku szczebli drabiny już nie policzyłem ale wyszło mi, że jest ich 94 lub 96. Zbrojenie znów trochę przeszkadza, ale przynajmniej jest się czego uchwycić, widzę jakieś ręce czekające w pogotowiu, na wypadek moich problemów, ale udaje mi się wysunąć swoje cielsko na zewnątrz. Siadam na chwilę na krawędzi otworu i patrzę w dół i nagle w ułamku sekundy uświadamiam sobie, że? tęsknię.
Że gdyby w tym momencie ktoś powiedział ?Wracamy? to wlazłbym tam z powrotem i został kolejne godziny, upajając się zapachem, wsłuchując się w ciszę i wypatrując oczy w ciemności, że zlazłbym tam i znów wypatrywał nietoperzy latających mi nad głową.
Wstałem, niechętnie odszedłem na bok i włączając telefon wróciłem do cywilizacji, odebrałem esemesy od Żony (o dziwo nie było awantury, ale powiedziała mi, że już się bardzo niepokoiła), napiłem się cytrynówki od Chrisa, rozdałem wodę, która mi jeszcze została i ruszyliśmy w drogę powrotną?Jeszcze na chwilę stanąłem na krawędzi i spojrzałem w ciemność pod stopami, spojrzałem w górę na rozgwieżdżone niebo i obiecałem sobie, że wrócę tu, nie raz i nie dwa, wrócę, bo już chwilę po wyjściu brakowało mi tego czegoś?
Mimo, że wokół panował bezruch i wiatr nie gonił chmur po niebie, las wydawał mi się zbyt głośny, ciemność nocy była zbyt jasna, a powietrze nagle okazało się zbyt świeże, wokół mnie nie zamykały się betonowe ściany, a przestrzeń wokół przygniatała swym bezmiarem, za kołnierz nie kapała zimna woda, a trawa była sucha i zbyt miękka. Gdzieś w dole została stal i beton, gdzieś w dole zostało lekko zatęchłe powietrze, gdzieś tam pozostała cisza i gdzieś tam w dole zostały me myśli?Tęsknię do tej pory?

Robert "Chomik"
Kęszyca-Głebokie-Warszawa, 2008