Ocena użytkowników: / 1
SłabyŚwietny 

Kolejnego dnia przymierzamy się do odwiedzenia tej samej mierzei ,ale droga lądowa. Po drodze przejeżdżamy przez Mikołajew coby zrobić zakupy. Nie wiem ile nam zejdzie na kosie i czy tam Beda sklepy. Przyda sie trochę żarcia, wina a Jarek postanawia zakupić lokalna kartę do telefonu aby mieć Internet. Pani w budce poleca mu siec ?life:)? bo ponoć ma najtańsze polaczenia. Sprawa wydaje się pozornie bardzo prosta: kupuje się kartę, cos tam zdrapuje, wpisuje jakiś kod w telefon i jeszcze pani musi gdzieś zadzwonić i odblokować i już można szaleć po necie o każdej godzinie dnia i nocy.
Ale to nie jest koniec tej historii... Ta historia trwa dalej... Bo Internetu jak nie było tak nie ma... Babka z budki uzbraja się w najmądrzejsza ze swoich min pt: ?jestem profesjonalna i na wszystkim się znam? i zaczyna zapamiętale Dziuba w klawiaturze jarkowego aparatu i wykonywać tajemnicze telefony. Nadal bez efektu. Okazuje się , ze trzeba w telefon wpisywać jakieś kombinacje literowo-cyfrowe pod nazwy użytkownika, jakieś hasła, kody dostępu , które przychodzą skądś semesami. Początkowo staramy się pomoc Jarkowi w miarę naszych możliwości: ja próbując wydobyć z pani co gdzie wpisać, a Marcin i toperz rozważając rożne funkcje budowy systemów komórkowych. Mija godzina, półtorej...




Naprawdę można podziwiać upór i zawziętość, zarówno babki z okienka , jak i Jarka. Ja bym po 15min rzuciła tym w kąt by zając się czymś milszym i ciekawszym. A oni Wałcza dalej...Rozważając kolejne kombinacje.. Płyną kolejne minuty słonecznego popołudnia na uroczym skrzyżowaniu w centrum Mikołajewa. W końcu wszyscy maja już dość.. Babka po ponad dwóch godzinach w końcu się poddaje ? odsyłając nas do jakiegoś serwisu oddalonego stad o dwa przystanki jazdy autobusem. Na szczęście wyjazdowi do serwisu prawie wszyscy stawiają zdecydowane veto, więc pojawia się przed nami niepowtarzalna szansa na opuszczenie w końcu tego miasta.

Po tych długich i żmudnych zmaganiach z udogodnieniami współczesnej cywilizacji, wjazd na Kinburnska Kose, w deszczu bo w deszczu, ale jawi się rajem!


Pierwsze wita nas pylistymi drogami Rybałcze- mila wioska na brzegu Dnieprowskiego Limanu. W niej pomnik gierojow




i sympatyczna sklepiko-knajpka przerobiona z dawnego domu kultury, o czym świadczą rozkładane kinowe krzesełka. Delektujemy się tu piwkami i pożeramy pielmieni, a Marcin zapoznaje przed sklepem miejscowego numizmatyka, którego kolekcja po tym spotkaniu powiększa się o kilka polskich monet.





Głowna atrakcja Rybałcza- ażurowa latarnia morska o metalowej konstrukcji, pod która przyczaił się malutki domek latarnika, okazuje się być dalej niż się nam wydawało..






Nie mamy tyle szczęścia co wędrowiec z Charkowa, obchodzący pieszo cały kinburnski półwysep. On na brzegu w Rybalczu spotkał wsiadającego do lodki latarnika, więc wkręcił się na imprezę i jeszcze został zabrany na sam szczyt latarni, skąd mógł podziwiać cala deltę Dniepru... Tymczasem łódek niet, a co gorsza znowu zaczyna lać...


Zatem pakujemy się do auta i suniemy dalej. Ciekawe jest , ze prawie wszystkie znaki drogowe czy tabliczki na przystankach są postrzelane. Patrząc na przydrożne informacje o zasięgach kul myśliwskich ? wychodzi , ze tutejsza zwierzyna albo dobrze zwiewa, jest jej mało lub po prostu znaki drogowe są wdzięczniejszym obiektem dla początkującego strzelca




Po drodze zbieramy drzewo na ognisko, mądre chłopaki, że zabrały siekierę! Zbieramy tez cala torbę szyszek - kto wie czy tam dalej będzie jaki chrust...


Gierojskie wita nas dziwnymi kontrastami- szeroka asfaltowa droga, wyjątkowo równa i nie dziurawa, duże pobocza, pomalowana jak autostrada , a wokół duża ilość chat ze strzecha.. I spore ilości domowego ptactwa dzióbiące po asfalcie, co świadczy o niezbyt dużym ruchu...




Utwardzona droga kończy się za Gierojskim jak ucięcie noża.. Dalej już tylko piaszczysta lub gliniasta koleina wijąca się wśród lasu i jeziorek. Na oko dla osobówek nieprzejezdna, acz widzieliśmy tu i ówdzie bohaterskie łady i tavrie.




Mijamy po drodze ogromnego gruzawika, który bez problemu zjeżdża w piach aby nas przepuścić, jak się z bliska okazuje jest to kursowy autobus- ma tabliczkę ?Gierojskoje- Wasilijewka?.. Nikt nie zdążył wyjąc aparatu..


Fragmenty drogi do Wasilijewki są dwupasmowe , z pasem zieleni pośrodku




Mijamy Wasilijewke kierując się dalej w stronę koniuszka kosy. Zachód słońca zastaje nas kawałek za wsią..Ech...Zabrakło tych dwóch godzin by odwiedzić Sasze...... Ale miejsce , które nam los wyznaczył na biwak jest również bardzo urokliwe. Wysoki piaszczysty klif, niesamowicie pachnący sosnowy las i widokowe wzniesienie ? 12m n.p.m Jedyny problem, ze z mapy wynika , ze jest tu rezerwat, więc musimy zrezygnować z ogniska. Ogień na brzegu byłoby widać od Holej Prystani do Oczakowa.. Zatem pracowicie porąbane drzewo oraz siatka szyszek wracają na łono natury




Wieczorne jadło i winka konsumujemy więc przy świetle czołówek i samochodowej lampki



Niektórzy bardzo uskarżają się na komary- mnie z nieznanych przyczyn prawie nigdy nie gryzą

(zwłaszcza jak toperz jest w pobliżu- wybierają smaczniejszy obiekt ) A faktycznie - stada łatają ich spore i ciche acz ciągłe bzzzzzzzzzzzzzz zlewa się z szumem fal uderzajacych o klifowy brzeg.

Caly wieczór towarzyszy nam burczenie silnika łodzi nieopodal na limanie- acz nie widać nigdzie nawet maleńkiego światełka.. Domyślamy się , ze chyba kłusownicy wypłynęli na nocny połów.. Ale jak oni sobie pysków nie porozbijają w takiej kompletnej ciemności? Chyba ze łowią w noktowizorach


Nocleg w takim miejscu należy do wybitnie udanych!






Rano wracamy do Wasilijewki. Spędzamy trochę czasu włócząc się po tej uroczej wiosce (cos w tym jest, ze wyboistość drogi i klimat miejscowości na jej końcu są zwykle wprost proporcjonalne) , a Wasilijewka zajmuje wysokie miejsce w tym rankingu






Kupujemy mleko i ser od babuszki, które są tak pyszne ze pochłaniamy je na miejscu.




Dziś czeka nas dluuuga droga- planujemy dotrzeć aż do Geniczewska.


Po drodze odwiedzamy pustynie pod Chersonem- zwana Oleszkowskie Piaski -ponoć największa na Ukrainie. Ze zdjęć w necie wyobrażaliśmy ja sobie jak Sahare- jednak w rzeczywistości bardziej przypomina Błędowska Acz są miejsca gdzie faktycznie zdjęcia można porobić iście- piaszczyście pustynne






Niektórzy nie odmawiają sobie przyjemności pobiegania boso, potarzania się w piachu czy turlania się z górki


Potem jedziemy głownie przez ogromne pola uprawne, gdzie cale stada ludzi zbierają w ogromne wory przeróżne warzywa. Owocuje to duża ilością malowniczych, przydrożnych bazarów , na których często się zatrzymujemy, zaopatrując w rożne pyszności: arbuzy, melony, pomidory, papryki, winogrona, brzoskwinie, cebule-taka czerwona i spłaszczona grzbieto-brzusznie i bardzo słodka w smaku.




Stragany w dużej części robią wrażenie punktu zaopatrzenia hurtowników- cebule kupuje się tu na worki, arbuzy i paprykę na bagażniki.






Wielu handlarzy spędza tu również noce , o czym świadczą miejsca noclegowe na obrzeżu straganów czy prowizoryczne kuchnie polowe.




Długi czas jedziemy wzdłuż krymskiego kanału- to dzięki niemu na tych suchych terenach tak rozwinęło się rolnictwo. Wiele razy mamy okazje widzieć ogromne jeżdżące machiny do nawadniania pol.

Jak widać ? nie zapomniano o budowniczych wielkich i mniejszych kanałów



Większość tutejszych przystanków autobusowych rożni się od swoich braci z innych części Ukrainy- nie pokrywają ich różnorodne mozaiki, a malowane są w słoneczniki.




Często przy nich są również kibelki- ten niestety nie nadaje się do odwiedzenia - jakiś jego użytkownik trochę za dużo wcześniej wypił






CIĄG DALSZY NASTĄPI.....