Ocena użytkowników: / 3
SłabyŚwietny 

Kolejnym przystankiem jest miejscowość Czkałowe- znajdujemy tu urocza knajpkę, o nazwie cos jak ?przydrożna? czy ?drogowa?. W środku klimaty baru mlecznego, mozaika na ścianie z wyobrażonymi na niej kozakami, stare toaletki z lustrami oraz specyficzna umywalka. Reszcie ekipy jakoś knajpka nie przypada do gustu, więc idą szukać szczęścia dalej. Czkałowe jest jednak malutkie ,więc po chwili wracają.






Zjadamy tu barszcz i płow - na każdej porcji na samym szczycie leża triumfalnie ułożone 3 kawałki mięsa

Napotykamy także w miasteczku pomnik gieroja sowieckiego sojuza. Czkałow był lotnikiem, udało mu się bez przystanków przelecieć w latach trzydziestych trasę Moskwa- Pietropawlowsk Kamczacki oraz Moskwa ? USA. Zmarł młodo, jeszcze przed wojna. Nic nie napisali więcej o jego śmierci, więc mamy przypuszczenia ,ze któryś z kolejnych jego brawurowych Łotów był mniej udany...




Czkałow ma w miarę niebrzydką i sympatyczna twarz, co nieczęsto zdarza się bohaterom z tutejszych pomników. Większość jest niezmiernie do siebie podobna- wygląda jak ciosane siekiera klony, o pyskach takich ze powinni je we wiadrze trzymać... Jakoś tak przypomina się pewien dowcip ))
?- Wiesz, że w ZSRR wynaleziono uniwersalna maszynke do golenia? Wklada się twarz, naciska guzik a tam specjalne zestawy ostrzy myk myk ładnie cie ogolą.
-Ale jak to? Przecież każdy ma inne rysy twarzy?
-Tak, ale tylko do pierwszego golenia?

W dalszej drodze ktoś rzuca stwierdzenie, że dawno nie słuchaliśmy żadnych wiadomości ze świata - kto wie co się wydarzyło a my żyjemy w nieświadomości. Niektórym nawet owa chmurka przypomina grzybek atomowy



Mimo , ze do Krymu coraz bliżej warunki pogodowe nie zapowiadają nagłej fali upałów, palącego słońca i sprzyjających warunków do morskich kąpieli...



Na obrzeżach Geniczeska wjeżdżamy napoić auto- kierowcy się cieszą ze wreszcie ?cywilizowana stacja?- shell. Jednak transakcja nie dochodzi do skutku- pracownicy nas informują: ?Teraz zamknięte bo będzie zmiana obsługi. Otwieramy za około Pol godziny?

W Geniczesku idziemy z toperzem i Marcinem znaleźć jakąś kwaterę. Babka na wejściu zapowiada nam , ze ?ona studentom nie wynajmuje?(hmmm.. jakieś złe doświadczenia z przeszłości? Upewniając się ze studentami nie jesteśmy- mierzy nas wzrokiem i mówi ze nocleg 20 UAH (sami jesteśmy w szoku, że za taka cenę można gdzieś przenocować!). Gdy chwile później Jarek zajeżdża swoim wyspanym autem- mam wrażenie ze babka sobie nieźle pluje w brodę ze nie powiedziała 2-3 razy więcej


Nocleg jest w budynku kolo prywatnego domu obrośniętego przepięknie winoroślą, do pokoi wchodzi się z balkonu, również oplecionego pnączami.



Wynajmująca kwaterę babka przestrzega nas by nie pić wody z kranu - oni wprawdzie pija, ale turystom zwykle szkodzi zbyt duża zawartość siarkowodoru. Zawartość faktycznie musi być spora- wyprane koszulki zapodają zgniłym jajem do kolejnego prania!

Wieczorem wybieramy się zwiedzać miasto i szukać plaży. Biorąc pod uwagę ciemności , które już spowiły świat, można jedynie stwierdzić ,ze miasto bardzo przypomina zwiedzany wcześniej Oczakow- ciemno jak w d.., a po trzecim zakręcie już kompletnie nie wiemy gdzie jesteśmy (Znowu Marcin ratuje nas GPSem). Szukanie morza idzie nam dosyć koślawo, każdy z nielicznych przechodniów kieruje nas w inna stronę, a ułowienia niektórych nie należy do najprostszych żądań. Jedna dziewczyna na widok 5 cieni idących tyralierą przechodzi na druga stronę ulicy, a gdy ja również to robie, znacznie przyspiesza kroku. Na pytanie gdzie płaza, wskazuje jakiś kierunek i pospiesznie znika w ciemnościach

W końcu znajdujemy coś, co w świetle latarki przypomina wódę większa niż mijane wcześniej kałuże, jednak na miejska plaże to nie wygląda. Koleiniasta droga idąca nabrzeżem, trochę śmieci, wodorostów, kamieni , kotów i wędkarzy. Święcąc latarka napotykamy na cztery pary kocich oczu - z czego jedne są w wodzie! Po bliższym przypatrzeniu stwierdzamy ze to nie kot- wygląda jak na wpół zdechła foka! Wszędzie totalna ciemność, latarka zaczyna migać sugerując, że świecenie może niedługo się zakończyć, płaza jest co najmniej dziwna, rożne myśli do głowy przychodza o potworach wyłaniających się z odmętów A dziwny obiekt nadal nam się przygląda i jakby się nawet trochę poruszał.. Przełamując rożne wewnętrzne bariery podchodzimy z toperzem do brzegu... Po bliższych oględzinach ?foka? okazuje się być butelka z owiniętym wokół ogromnym kłębem wodorostów

Stwierdzamy, że dalsze zwiedzanie miasta o tej porze nie przyniesie oczekiwanych efektów ,więc wracamy na kwaterę, gdzie pożeramy ogromnego arbuza.

Rano spóźniam się na wspólne śniadanie, bo gadam z gospodynią. Pochodzi z północnego Uralu i zawsze marzyła aby zamieszkać gdzieś gdzie jest cieplej i jaśniej ,a Krym to jej się udał w szczególności. Jak widać marzenia się czasem spełniają- spotkała faceta z Chersona i już od dwudziestu paru lat cieszy się południowym słońcem. Dalej rozmowa schodzi na tematy polityczne- ze teraz na Ukrainie źle się dzieje, ze kiedyś za sojuza było lepiej, ze w Geniczesku działało kilka zakładów przemysłowych, młodzi mieli prace a nie włóczyli się bez celu po mięście, ze w dzieciach rozwijano rożne zainteresowania. W ich mięście działał dom kultury, hala sportowa, organizowano wycieczki, ze był szacunek do przeszłości, ludzi starszych i zasłużonych. A teraz to młodzi żadnych ideałów nie maja i tylko kasa się dla nich liczy. I ze politycy chcą podnieść wiek emerytalny, a ona na nich głosowała a teraz żałuje.. Bo teraz to maja fajnie - idą na emeryturę 5 lat wcześniej niż w Polsce! Gospodyni interesuje się bardzo jak tam u nas w Polsce. Zwłaszcza czy to prawda , ze wszyscy Polacy tak płakali za zmarłym prezydentem, czy wszyscy są tacy pobożni jak pokazują w telewizji i czy nam dobrze w UE.. No więc jej opowiadam..

Na śniadanie saira - rybka z puszki, chyba najsmaczniejsza, jaka jadłam! Ale nie każda- Marcin ma pełna racje - musi pisać ,ze rybka jest z Wladywostoku albo z Kamczatki. Jedliśmy potem sairy z Charkowa i Kijowa i już smakowaly jak zwykła makrela...

Przedpołudnie spędzamy w dosyć nietypowy sposób. Przyczyna tego jest fakt, ze ponoć robią teraz w nowych autach bardzo udupiane lakiery, takie na bazie wody, które bardzo się rysują, nie tylko od gałęzi czy krzewów ale nawet od ostów i kolczastych traw. Nawet auta mające służyć za terenowe, tzn. mające wyższe zawieszenie, reduktory i cale stada dodatkowych drążków do zmiany biegów, maluje się takimi lakierami. Z tego właśnie powodu właściciel auta odmawia wjechania na bezdroża bez umycia i nawoskowania auta, gdyż to ma być ochrona- bo będzie się rysował wosk a nie lakier. A porysowanie lakieru nie wchodzi z żadnym wypadku w grę....

Najpierw odwiedzamy myjnie. Rzuca się w oczy ciekawa reklama , ze ?zniżki w czasie deszczu?- sprytne! W Geniczesku nie często pada



Musimy chwile poczekać przed myjnia, bo jakiś ?nowy ruski? wszczyna awanturę- jego auto już się świeci jak psu jajca, a on nadal ma pretensje, że jest niedomyte. Więc chłopaki z myjni się uwijają polerując zderzaki i felgi , a facet na nich pokrzykuje, polerując w międzyczasie słoneczne okulary.
Mądrze zrobili ci od myjni - zaraz obok jest bar z piwem

Następnie ruszamy na parking kolo stacji kolejowej celem nawoskowania pojazdu.
Jakby mi ktoś jeszcze tydzień temu powiedział, ze na wyjeździe na Ukraine będę woskować i polerować auto to bym mu powiedziała aby zmienił dilera albo mniej przebywał na słońcu..A tu myk! i proszę... Życie bywa jednak takie nieprzewidywalne.. Ale kolektyw to kolektyw- razem jeździmy to i razem woskujemy...Wiec macham sobie dzielnie szmatka , ale przed oczami cały czas wyświetla mi się cytat z ksiazki Hugo-Badera "Biała Goraczka" (gdy sponsorzy zaproponowali mu nowe lśniące auto na syberyjska podroż) ?Oczyma wyobraźni widzę ,jak podjeżdżam nim do zrujnowanego kołchozu ?Mieczta Ilicza? i rozmawiam z chłopakami o życiu?....



A nieopodal rozlewiska Siwaszu





Szukając kibelka nad Siwaszowymi rozlewiskami, pełnymi kolczastych drapiących ostów i pachnących ziół- przypominają mi się rożne dziecinne marzenia z odległej przeszłości.. Żółty atlas świata, gdzie na okładce uśmiechnięty Chińczyk i Murzynek trzymają globus.. Miałam chyba z 6-7 lat , gdy go dostałam od rodziców pod choinkę. Oglądałam go codziennie, a tata odpytywał mnie ze stolic i flag rożnych krajów. Właśnie wtedy, w tym atlasie, znalazłam kilka miejsc, w które zamarzyło mi się pojechać: półsłodkie - półsłone Jezioro Aralskie, Kotlina Turfanska- depresja ,a wokół kilkutysięczne szczyty, wyspa Anegada- jedyna w swoim archipelagu bez miast i dużych dróg oraz wąski , długi odcinek ładu oddzielający wody zalewu Siwasz od Azowskiego Morza- Mierzeja Arabacka...Dziecinne marzenia powinny się kiedyś spełniać... A na Mierzeje Arabacka czas przyszedł właśnie dzisiaj



Początek Arabatki wygląda mocno zwyczajnie. Przekraczamy most i wjeżdżamy na szeroka płytowa drogę- ponoć składniki do jej budowy zostały pozyskane z rozebranego pobliskiego lotniska.



Wzdłuż drogi długie rzędy pensjonatów zasłaniających morze, według tabliczek i reklam jeden od drugiego bardziej luksusowy i komfortowy. W Geniczeskiej Gorce odbijamy z głównej trasy na Priozernoje, celem zobaczenia tamtejszego słonego jeziora.

Mocno się zastanawiamy ,gdzie tu skołować jakieś drewno .. Fajnie by wieczorem na Arabatce usiąść przy ognisku. Zmagania z jakimś przydrożnych uschniętym konarem kończą się niepowodzeniem.



Okolice Jeziora Geniczeskiego są niesamowite- plaski jak stół step, pylista droga...



Wyschnięte brzegi jeziora, najpierw suchego błota, potem skrzącej się do słońca soli z rozrzuconych równomiernie kryształków, aż w końcu popękanej, całkowicie nasyconej sola ziemi.









A na środku jeziora cale połacie suchutkich ,chrupiących desek! Jak manna z nieba! Na nasze ognisko!! Chyba kiedyś był tu jakiś pomost, albo mocowania dla sieci? W czasach jak jezioro było większe..



Moczymy tez nogi w Siwaszu...Jest taki cudownie ciepły!!

Wracamy do głównej drogi, mijamy Striełkowoje, gdzie bezskutecznie szukamy knajpy z czymś do jedzenia. Ale za to trafiamy na dom kultury ,gdzie jest akurat próba koncertu jakiejś lokalnej śpiewaczki.




Za Strielkowym napotykamy na samotne gospodarstwo, gdzie kupujemy mleko.







Jest świeże - ale smakuje rybą!!! Nie wiem czy dieta krowy ma na to jakiś wpływ... Trawy to w tym rejonie nie ma za dużo... Czy taka czy inna przyczyna ,ale nie ryzykujemy picia większej ilości tego mleka i na wszelki wypadek oddajemy je naturze.

I w ten oto malowniczy sposób wjeżdżamy sobie na Krym!!!!



Już od dłuższego czasu, jeszcze w zamieszkanych terenach towarzyszy nam droga, pozornie równa, ale która pokrywa osławiona ?stiralnaja doska? czyli karbowana powierzchnia, jak tarka używana dawnymi czasy do prania. Jak to pisali w wielu relacjach, na Arabatce ma się wielki dylemat czy jechać szybko czy wolno. Jadąc szybko nie odczuwa się ?tarki? ,ale za to co jakiś czas są niespodzianki w postaci głębszych kolein, przepastnych dziur czy małych pagóreczków na samym środku drogi. Jadąc wolno można spokojnie omijać nieliczne przeszkody, ale na tarce wszystko wpada w wibracje, które po dłuższym czasie skutkują wyskakiwaniem kabli i wtyczek w silniku oraz przemieszczaniem się w aucie innych rzeczy , które przemieszczać się nie powinny Jadąc przekonujemy się ze owe relacje przesadzone nie były



Dojeżdżamy w miejsce gdzie Arabatka jest bardzo wąska- jednocześnie widać i morze ,i siwasz, jak i występuje bardzo dużo malowniczych małych słonych jęzorek ,gęsto zasiedlonych przez ptactwo.







Po drodze znajdujemy gruba rybacką linę - więc probujemy się wczuć w ulubione klimaty ?fetorsów?



Obóz rozbijamy po azowskiej stronie. Stawiamy namioty.





Na początku nas trochę razi, że na plazy co kawałek leża skupiska plastikowych butelek powiązanych sznurkiem- chyba używane jako pływaki do sieci. Jednak czas zmienia podejście do tego widoku - te butelki okazują się wybawieniem przy stawianiu namiotu. Przynajmniej dwie napełnione woda są konieczne do utrzymania jednego śledzia w piachu ,aby nie wyrwał go wiatr.

 

CIĄG DALSZY NASTĄPIŁ...