Ocena użytkowników: / 2
SłabyŚwietny 

Suniemy sobie z plecakami przez Pczelinoje w stronę meteostacji. Już prawie wychodzimy z wioski , jak słyszymy ,ze jakaś babka krzyczy ?Riebiata!!!? i biegnie za nami. Jak się okazuje wraz z mężem prowadza tu schronisko i koniecznie chce nam je pokazać. Polowanie na turystę okazało się skuteczne - miejsce nam się na tyle podoba, że decydujemy się zostać.

 

 

Babka przynosi nam mleko. Sączymy je na werandzie zaprzyjazniajac się z malutka sówka, która dzieci przyniosly ze zlamanym skrzydlem i pomieszkuje sobie teraz przy domu.


Po jakims czasie wraca gospodarz schroniska - Wołodia. Jak się okazuje jest lokalnym przewodnikiem ,który organizuje wycieczki po Karabi Jajle. Fakt - tą naziemna można sobie zwiedzac spokojnie samemu, lecz prawdziwa Karabi Jajła znajduje się przede wszystkim pod ziemia, jest tu ponad 300 jaskin, glownie o rozwinieciu pionowym, więc samodzielne zwiedzanie bez sprzetu może być dosyć utrudnione. A tu w schronisku Wołodia ma liny, uprzeze, drabinki, które udostepnia turystom.
Co ciekawe wiele jaskin jest nadal nie odkrytych, caly masyw ma strukture jakby pumeksu, tylko do wielu korytarzy nie ma dostepnych wejsc, lub są zbyt niewymiarowe by ulatwiac eksploracje ludziom ;) (albo to ludzie są niewymiarowi? ;) ) Co roku przyjezdzaja tu mlodziezowe obozy speleologiczne ,które odkopuja sobie ?swoje? jaskinie, szukajac lokalizacji niedostepnych podziemnych korytarzy za pomoca jakiś ?echosond?.

Wołodia pokazuje nam album ze zdjeciami z okolicznych jaskin i szczytow, kilka artykulow o Karabi z roznych rosyjskich gazet i proponuje, ze jakbysmy chcieli to mozemy się jutro gdzies razem wybrac. Jakie jutro??? Toz dzisiaj tez jest dzien!!!

Jako ze jest już sporo po poludniu mamy ograniczony wybor jaskin i tras- musi być blisko. Wołodia proponuje nam wąwoz i jaskinie Szan-Kaja, zwana również ?Kamienny Dom Szamana?

Połozona jest w wąskim, skalistym wąwozie, calkowicie zarosnietym starymi bluszczami o grubych i pokreconych konarach.






Aby do niej dotrzec trzeba pokonac kawalek drogi po skale. Aby nam ulatwic zadanie Wołodia rozwiesza drabinke i dodatkowo asekuruje nas lina.. Można się poczuc jak ostatnia ciamajda jak się wisi na drabince, probujac wsadzac nogi we wlasciwe szczebelki, łapy się rozjezdzaja na sliskiej skale, a Wolodia smiga po tej samej skale jak mucha ? jednoczesnie zwijajac za nami line... Jakby podlegal jakims innych prawom ciążenia ;)







Odwiedzona przez nas jaskinia za czasow poganskich ,gdy zyli tu Taurowie (chyba o nich chodzi- Wolodia nazywa ich ?Tawry?) sluzyla za swiatynie. Owe plemiona czcily byka- więc jest kamienna jakby rzezba przypominajaca to zwierze. Kiedys były tez bycze łby z rogami czy fragmenty kosci- jednak wielu turystom za bardzo się podobaly. Zostaly jakieś marne resztki malych kosci- na które Wolodia pilnie baczy czy nie chowamy ich do kieszeni ;)





Ponoc obecnie poganska religia zyskuje w Rosji wielu zwolennikow i nowych wyznawcow. Sporo ich przyjezdza tu do tej jaskini, palą swieczki, odprawiaja jakieś swoje tajemnicze nabozenstwa.

Wołodia twierdzi ,ze nie wyznaje zadnej religii. Twierdzi, ze madry i zaradny czlowiek ?sam jest sobie bogiem? i powinien sam umiec na siebie i rodzine zarobic, zadbac, zyc w zgodzie z przyroda, umiec się leczyc ziolami i tak postepowac, aby nie czynic krzywdy innym. Uwaza ,ze rozne religie to ?pojscie na łatwizne? bo ciagle oczekuje się wsparcia i pomocy od istot nadprzyrodzonych, zamiast samemu stawiac czoła problemom. Acz mam nieodparte wrazenie, ze właśnie o poganach wypowiada się z najwiekszym szacunkiem i sympatia.

Z bram jaskini roztacza się przepiekny widok na polnocna Karabi


Już wracajac zagladamy również do jaskini Kara-Murza, zwanej tez ?Biezdonny Kołodiec?- jednej z glebszych w tych gorach, majacej cos ponad 100m glebokosci. Za poganskich czasow wrzucano tu zmarlych, twierdzac, ze oddaje się ich "matce-ziemii", gdyż jaskinia ma takie dno, ze nie slychac, ze cos na nie spada, co poteguje wrazenie ?bezdennosci?


Odwiedzamy także poganskie kurhany-usypiska kamieni , zawsze z ładnym widokiem,  zarowno te nalezace do moznowładcow, jak i zwyklych ludzi. Większość z nich jest już tysiace lat temu rozgrabiona i rozkopana na dziesiata strone, ale ponoc nadal są ochoczo penetrowane z wykrywaczem metalu przez poszukiwaczy skarbow. Legendy glosza, ze w najwiekszych ilosc zlota mogla dochodzic do 2 ton.






Wołodia należy do ludzi bardzo rozmownych i ma dużo ciekawych rzeczy do opowiedzenia.

Mamy np.  wyklad z ziololecznictwa. Chcialoby się to wszystko zapamietac i moc wprowadzic w życie... Tylko , ze spora ilosc pokazywanych roslin to endemity, typowe tylko dla tego pasma, a przynajmniej dla Krymu...Miejscowi praktycznie nie korzystaja z aptek tylko lecza się roslinami zebranymi na stepie. Wolodia jest wielkim przeciwnikiem wszelakiej chemii- zarowno w tabletkach, jak i w pozywieniu. Zbieramy ?limoncziki? -roslinki o smaku cytryny stosowane do herbaty, ponoc pelne witamin, czubrice i inne zielska oraz debowe gałazki do bani, która planujemy wieczorem odwiedzic :)

W ogóle dąb był swietym drzewem pogan- chrzescijanie go karczowali, palili chcac wraz z nim wyplenic dawna religie, ale deby odrastaly. Tu na Karabi większość jest w postaci rosochatych krzewow. Wolodia również otacza deby wielka czcia, uwazajac je za drzewo bardzo przydatne czlowiekowi. Ponoc z zoledzi robi się tu kawe i mąke , z ktorej placki nie maja sobie rownych.

Rozmowy wkraczaja również na tematy polityczno-gospodarcze. Wołodia z rozrzewnieniem wspomina czasy sojuza, gdy w Pczelinoje był kolchoz, pasly się stada krow, koz i przede wszystkim koni. Wyrabiano tu kumys, były dwa sklepy, szkola, kazdy mial prace.. Teraz wies prawie opustoszala, a tereny prawie do Biełogorska kupił jakiś burżuj, z pochodzenia ruski, mieszkajacy w Londynie i o nazwisku jakby polskiego magnata...Na szczescie nie postawil jeszcze wszedzie tabliczek ?teren prywatny-wstep wzbroniony? jak to bywa u nas, ale znacznie utrudnia życie mieszkancom. Nie pozwala hodowac zbyt duzych stad koni i bydla, robic sianokosow, czy wyrabiac kumysu. Kumys wyrabia tylko jego fabryczka w Zielonogorsku, ale do kumysu dolewaja krowiego mleka i jakiejs chemii i ponoc wogole nie przypomina w smaku tego trunku z kołchozu w Pczelinoje za radzieckich czasow. A miejscowy magnat tylko czasem przyjezdza tu na polowania, albo przysyla swoich ludzi aby pilnowali porzadku i kapowali czy nikt nie łamie zasad...

Wołodia opowiada także o swojej dawnej pracy w fabryce okretow w Feodozji.  Wtedy ich statki oplywaly i podbijaly swiat. Teraz fabryka już nie istnieje a Ukraina nie produkuje zadnych swoich statkow. Właśnie z tej fabryki ma unikatowe drabinki do jaskin, do 50m szczebelkow na aluminiowych sznurach- na nich kiedys malowali statki. Można takie kupic w sklepach ze sprzetem wspinaczkowym ale są ciezsze, krotsze i piekielnie drogie..

Dowiadujemy się tez ciekawych szczegolow o turystach goszczacych latem w schronisku w Pczelinoje. O bogatych ?nowych ruskich? co maja czas tylko na prace i kiedys przyslali tu swoje dzieci aby troche oderwaly się od stołecznego swiata murów, bram, zasieków, szyfrów i ochroniarzy. Czy o pewnym siebie cwaniaczku, który chcial na szybko zobaczyc najwieksza i najtrudniejsza jaskinie i uwazal , ze zabranie go tam będzie tylko kwestia kasy.. A jak wszedl do takiej o sredniej skali trudnosci to mial pelne gacie ze strachu, ze nawet nie wyszedl zbyt dobrze na zdjeciu, ktorym chcial się potem chwalic w miescie ;)

Wołodia nie popiera ?miejskiego? wychowania dzieci- tu w Pczelinoje 10 letni chlopak to już jest meżczyzna, i wzrostem, i postawa, i psychika. Traktor umie prowadzic, swinie zabic, pole zaorac i zasiac, dach naprawic.. A większość miastowych to jeszcze ?prawie w pieluche robi?.

Przestrzega nas również przed Tatarami, którzy ponoc tlumnie wracaja na Krym, a ukrainskie wladze im to ulatwiaj np. dajac za darmo mieszkania, zasiłki. Ponoc ci co wracaja to grupa negatywnie wyselekcjonowana- cwaniaczkow, przestepcow czy ludzi ,którzy nie odnalezli się gdzie indziej , nie maja nic do stracenia i ze trzeba na nic uwazac, bo sam naciął się kilka razy.. Nie mam pojecia ile w tym prawdy, a ile  propagandy i zakorzenionych przez lata uprzedzen...

Już blisko wsi zbieramy owoce- ostrężyny, sliwki czarne , gruszki i moje ulubione mirabelki. Mało owocow lezy na ziemi, ponoc trzeba przychodzic na zbiory wczesnym rankiem, bo potem przychodza swinki z calej wsi i wszystko pozeraja, uwielbiaja owoce i zdrowe odzywianie :) Czego swinie nie zjadly albo pozniej opadlo my zbieramy i zjadamy ze smakiem :) Czlowiek nie swinia, wszystko zje... :)

W tutejszych gorach rosna jakieś dziwaczne rosliny z małymi wsciekle ostrymi rzepami czepiajacymi się skarpetek.. Można oskubac skarpetke a za 5min to samo...



Wieczorem idziemy do bani. Podczas gdy toperz już się caly rozplywa ? mi jest cieplo i przyjemnie- wreszcie temperatura do zycia ;) Troche brakuje zimnego jeziora gdzies nieopodal- trzeba się schladzac polewajac woda  z kubeczka... Ale ponoc za rok będzie już skonstruowany basenik :)



Potem przekonujemy się jak wielki błąd zesmy popelnili zamawiajac dwudaniowy obiad.. Najpierw wjezdzaja na stol lepioszki ze smietana i sliwkowym powidlem. Są tak pyszne i w takich ilosciach, ze na tym etapie można by zakonczyc obiad.. Nic bardziej blednego... Potem zupa- rownie pyszna z miesem, warzywami, taka zawiesista, ze lyzka stoi i ze smietana.. Z tym dajemy jeszcze rade...



Ale potem podaja mieso z makaronem.. I jeszcze gospodyni dogladaja czy wszystko zjedlismy, czy nam smakowalo i czy przypadkiem (ratunku!!!) nie chcemy dokladki! Po kryjomu chowamy kotlety do kieszeni i potem skarmiamy nimi zwierzyne i dlugo lezymy plackiem nie mogac się poruszyc... Chyba po raz pierwszy w zyciu jestesmy stanie zrozumiec powiedzenie, ze ?na pierwszym kotlecie się siedzi a ostatni ma w zebach? ;)

Rano wstajemy wczesnie bo daleka przed nami droga.  Ruszamy w czworke- bo caly dzien będzie nam towarzyszyc Striełka- wedrowny psiak z Pczelinoje.


Dzisiejszym celem jest jaskinia Bolszoj Buzłuk, zwana tez Śniezna Korolewa. Jaskinia jest nietypowa- nawet w upalne krymskie lato utrzymuja się w srodku lodowe sople i nawisy. Co dziwne nie jest wcale taka gleboka i jest zupelnie jasna- nie potrzeba uzywac latarek. Wpadaja do niej promienie slonca a 10m dalej czai się lód...

Krymskie jajły to zdecydowanie rodzaj gor dla mnie, jakieś 20min musimy się wspiąc pod gore, a potem już rozciaga się malowniczy plaskowyz i można isc, isc i isc podziwiajac widoki i nie meczyc wypluwajac płuca  pod gore.









Mijamy ciekawy szczyt Dinozawr



I inny, bezimienny, ale z czacha bawoła na szczycie ;)



Potem wlazimy do naszej jaskini. Tu chyba opis jest zbędny-  bo zdjecia mowia same za siebie :)
Wspomne tylko, ze z początku mamy troche pełne gacie jak widzimy ziejący wielki otwor w głab ziemi, a Wołodia radosnie zaczyna rozwijac drabinke ;)







Z bliska i po dokladnym przyjrzeniu się jaskinia przestaje przypominac wulkaniczny krater bez dna, są również mniej strome zbocza a wejscie wydaje się nawet calkiem realne.








Przebywajac w tym miejscu, patrzac na lód, nacieki, chłodny oddech scian, mgłe kłebiąca się przy wejsciu- jakby duchy tego miejsca, sluchajac spadajacych kropli ,ale przede wszystkim ciszy...dzwoniacej w uszach ciszy... caly czas mam w oczach nasza Jaskinie Niedzwiedza, Raj czy niektore jurajskie, pelne barierek, elektrycznosci, schodkow, uchwytow, krat, kłodek, zakazow i wrzasku... Jak ludzie tak mogą spaprac piekne rzeczy wokół i jeszcze się tym cieszyc?   A mgly i skalne stwory patrza się na mnie zdziwione- jakby zupelnie nieswiadome, ze nie caly swiat wyglada tak jak Karabi...